Smutny los lisich narzędzi
Pamiętam dzień gdy pierwszy raz zobaczyłem szwajcarski scyzoryk. Jako sześciolatek byłem zachwycony. Ten połyskliwy nóż i te wszystkie narzędzia – tyle możliwości. Jakież było moje szczęście gdy dostałem swój pierwszy na własność. Przez pierwsze dni starałem się nim robić wszystko. Jadłem nim obiad, odkręcałem i przykręcałem co tylko wpadło mi w ręce. Szybko mi przeszło i nigdy nie wróciło. Zdarte paznokcie i nieustanny problem z otwieraniem ciężko pracującego mechanizmu sprawiły, że szybko wróciłem na ziemię. W efekcie do dziś nie przepadam za scyzorykami. Podobają mi się i mam kilka egzemplarzy, ale niemal nigdy ich nie używam. Mam w ekwipunku sztukę tak porysowaną od noszenia, że wygląda jakby miała za sobą ze dwa konflikty zbrojne, a w ostrze nigdy nie widziało nawet kartki. Po prostu otwieranie jest zbyt czasochłonne i niewygodne. Zawsze żałowałem tego utraconego potencjału.
Gdy kilka lat później odkryłem multitoole, oczy mi niemal łzawiły z zachwytu. Dużo wody upłynęło zanim kupiłem swój pierwszy, własny egzemplarz. Miałem wtedy za sobą już kilkanaście lat noszenia noży składanych. Jakież było moje zaskoczenie gdy okazało się, że mój wymarzony multitool jest zwyczajnie zbyt ciężki, by codziennie nosić go w kieszeni. Poświęciłem sporo czasu odchudzając mój zestaw EDC, a teraz wszystkie wysiłki wzięły w łeb. Jedno narzędzie przywróciło pierwotną masę ze znaczną nawiązką. Nie zrozumcie mnie źle – nie jestem fanatykiem małych i lekkich przedmiotów. Nosiłem wtedy (i wciąż noszę) nóż składany z ostrzem o długości 95 mm, a i tak jest o połowę lżejszy niż mój tytanowy multitool. I tak oto narzędzie wylądowało na drugiej linii – tą którą zabieram, gdy wychodzę z domu dalej niż do sklepu po zapałki. Może gdybym pracował w fabryce jego los byłby inny. Znajomi noszą cały czas, bo w pracy jest im nader przydatny. Tak więc mam, kocham, nie oddam i zawsze jest w pobliżu, ale nie noszę go w kieszeni cały czas. Tyle wystarczy by znacząco zmniejszyć częstotliwość, z jaką po niego sięgam.
Armbar
Moje doświadczenia sprawiły, że gdy na horyzoncie pojawił się Gerber Armbar, byłem umiarkowanie sceptyczny. Nie dość, że miałem złe wspomnienia ze scyzorykami, to jeszcze w plecaku spał spokojnie mój multitool. Ale pokusa wymiennego śrubokręta w kieszonkowym nożu była zbyt duża. Tak oto w moje ręce wpadły oba warianty Armbara, dostępne obecnie na rynku.
Te niewielkie narzędzia wielofunkcyjne są wytwarzane przez amerykańskie przedsiębiorstwo Gerber. Nie jest też tajemnicą, że produkcja odbywa się w Chinach. To bez wątpienia ma solidny wpływ na cenę Armbarów. W polskiej dystrybucji cena oscyluje w okolicach 130-150 PLN. Szwajcarski scyzoryk o zbliżonych parametrach kosztuje blisko dwa razy tyle. Co ważniejsze – wciąż brakuje mu kilku cennych rozwiązań.
Każdy Armbar jest wyposażany w składane ostrze. Głownia w kształcie sheepsfoot (ang. owcze kopyto) o długości 70 mm. Co ważniejsze, wyposażono je w blokadę typu linerlock. Zapadka blokuje ostrze w pozycji roboczej, co znacznie poprawia komfort i bezpieczeństwo pracy. Dodatkowo, w głowni wycięto podłużny otwór ułatwiający otwieranie – żadnego darcia paznokci. Po kilku chwilach treningu użytkownik może też otworzyć nóż za pomocą jednej ręki. Ergonomia jest tu dość ograniczona, więc nie jest to równie szybkie i wygodne co w pełnowymiarowych nożach składanych. Tyle że Armbar to nie folder i bliżej mu do scyzoryka. W szwajcarach tylko nieliczne modele mają taką funkcję i działa ona nie lepiej.
Części wspólne
Drugim wspólnym elementem każdej wersji Armabra są nożyczki. Wyposażono je w drucianą sprężynę otwierającą, co ułatwia i uprzyjemnia pracę. Ramiona tnące są nieco większe niż u konkurencji ale ich jakości wykonania nieco brakuje względem tego, do czego przyzwyczaiły nas szwajcary. Niemniej, w moich egzemplarzach Armbara nożyce działają bez zarzutu i może tylko trochę brak im należytej kultury pracy. Tną pasy, nitki, linkę i opatrunki bez najmniejszego zająknienia. W papierze pozwalają wycinać skomplikowane kształty – zupełnie jak pełnowymiarowe odpowiedniki. Ja nie mam im nic do zarzucenia, choć opinie krążą różne. Trochę szkoda, że ich konstrukcja nie pozwala na regulację. Jeśli zajdzie potrzeba regulacji trzeba będzie znaleźć kowala-artystę, bo ramiona są zakuwane a nie skręcane. To przypadłość wszystkich małych nożyczek, niezależnie od producenta.
Nie mogę natomiast się nacieszyć, że nożyczki weszły do zestawu Armbara. W moim pełnowymiarowym multitoolu brakuje tylko tego. Mam za to 4 rozmiary płaskich śrubokrętów, co w XXI wieku uważam za niewybaczalny archaizm. Niektóre rzeczy kiepsko tnie się nożem. Niech przykładem będą opatrunki samoprzylepne z metra. Cięcie ich w powietrzu nożem jest mało precyzyjne i niezbyt higieniczne, a to przecież ważne. Nożyczki pozwalają zastąpić jedną taśmą całą baterię różnych plastrów. Mnie to bardzo odpowiada.
Ostatnim narzędziem, które współdzielą wszystkie Armbary jest otwierany konglomerat młotka, łomu i otwieracza do butelek. Umieszczony na końcu rękojeści umożliwi wbicie odstającego gwoździa tapicerskiego lub zszywki. Do większych brakuje mu powierzchni i masy. Miło jednak jest mieć możliwość stuknięcia płaską powierzchnią, bez konieczności biegania do warsztatu po młotek. Do bardzo lekkich i sporadycznych zadań wystarczy. Jak wspomniałem, element jest uchylny a otwarcie odsłania niewielki łom. Wyskalowano go w taki sposób, by umożliwiał otwarcie kapslowanej butelki. To akurat, w mojej opinii, najmniej pożądana funkcja. Otwieracze montuje się teraz do niemal wszystkiego – od breloczków, przez scyzoryki, po narzędzia w skali makro. Nie dość, że są wszędzie to jeszcze rzadko się przydają. Najgorsze jest jednak to, że skutecznie zastępuje je dowolny przedmiot wyposażony w twardą, płaską powierzchnię. Sam otwieram butelki boczną krawędzią grzbietu mojego noża. Na głowni nie ma nawet śladu a kapsle latają cztery razy dalej, jest więc element sportowo-rozrywkowy. Tak więc otwieracz – nie.
Nie wzgardzę natomiast mini łomem. Szkoda tępić ostrze a i ryzyko złamania zawsze istnieje. Armbarowy łomik świetnie się sprawdzi do podważania opornych puszek z farbą lub klejem. Jest trwały i oferuje potrzebną dźwignię. Zaradzi też zbędnej zszywce tapicerskiej o ile nie utknęła zbyt głęboko w materiale. Multi-łom – ok.
Drive
Śrubokręt i szydło znajdziemy tylko w wersji Drive
Wymienny dwustronny bit podtrzymuje niewielki magnes. W zupełności wystarczy
Do obsadki pasują też standardowe bity innych producentów
Czasem końcówka innego producenta może być dłuższa lub krótsza niż ta z kompletu Armbar Drive. Trzeba to mieć na względzie
Armbar Drive to pierwszy z braci – ten pracowity. Ten wariant poza standardowym zestawem wyposażono w magnetyczną obsadkę umożliwiającą mocowanie wymiennych końcówek – tzw. bitów. To pozwala zamienić Armbara Drive w uniwersalny śrubokręt, o ile tylko mamy ze sobą właściwy zestaw. W komplecie otrzymujemy dwustronną końcówkę z łbem krzyżakowym (philips) i płaskim. Rozmiar jest dość dobrze dobrany i obsłuży większość wyposażenia w domu – od elektryki po stolarkę. Oczywiście do niektórych zadań będą potrzebne inne rozmiary lub wręcz specjalne końcówki typu imbus lub torx. Odpowiedni zestaw to problem na inny dzień – ważne że światowy standard pasuje. Magnes przyciąga końcówki wystarczająco silno, by nimi w spokoju pracować. Jeśli narzędzie nam wypadnie z rąk, końcówka może wypaść. Nie ma natomiast ryzyka gdy jest złożony do transportu. Obudowę Armbara wycięto tak by końcówka nie mogła wypaść.
Ramię śrubokręta otwiera się łatwo ale w pozycji roboczej słabo się trzyma. Niby jest tu listwa dociskowa, która do tego służy, ale jakoś sobie nie radzi. Na szczęście to nie utrudnia pracy nadmiernie. Ciasno osadzone śruby możemy odkręcić wychylając ramię zaledwie o 90 stopni. Armbar Drive przekształca się wtedy w śrubokręt z rączką umożliwiająca osiągnięcie większego momentu obrotowego. W pełni otwarty pracuje całkiem przyzwoicie ale pamiętajmy – to nie narzędzie warsztatowe tylko uniwersalne. Pełnoprawnym śrubokrętem zawsze będzie wygodniej więc nie ma co oczekiwać cudów. Do szybkich robótek nadaje się idealnie.
Drugim narzędziem wyjątkowym dla wersji Drive jest szydło. To dość prostej konstrukcji szpiczasty kolec, o graniastym przekroju. Jedną ze ścian zeszlifowano idealnie na płasko tworząc ostre krawędzie styczne. Dzięki temu szydło bez problemu dziurawi nawet najgrubsze tkaniny. Dodatkowo, jego profil rozszerza się ku nasadzie, dzięki czemu może służyć za proste wiertło. Wystarczy by zrobić otwór w miękkim drewnie lub tworzywie sztucznym. Do prostych napraw i improwizowanych konstrukcji w sam raz.
Cork
Wersję Cork wyposażono w korkociąg z prawdziwego zdarzenia
Dodatkowe ramię pozwala stworzyć dźwignię ułatwiającą wyjęcie korka
Jedną z krawędzi ramienia zaostrzono co pozwala równo przyciąć folię
Drugim z braci Armbar jest Cork. To typ podróżnika i hulaki. Zamiast śrubokręta i szydła otrzymał od stwórcy korkociąg i otwieracz do konserw. W sam raz na wypad lub piknik. Co więcej – otwieracz zaspokoi nawet najbardziej wymagającego miłośnika spożywania wina na łonie przyrody. Zestaw wyposażono w świder i specjalną stopkę stanowiącą podstawę dźwigni. Dzięki takiemu rozwiązaniu nie trzeba wiele siły by wyjąć korek. Koniec z szarpaniem się i napinaniem mięśni. Co więcej, końcówka stopki jest U-kształtna, a jedno z ramion zaostrzono. To pozwala równiutko obcinać foliową osłonkę szyjki.
Drugim, wyjątkowym dla Armbar Cork narzędziem, jest pokaźnych rozmiarów otwieracz do konserw. Współcześnie to tylko dodatkowe szpiczaste narzędzie, bo większość puszek wyposaża się z klucze do otwierania. Da się go w razie konieczności użyć jak szydła, choć mniej poręcznie i wolniej.
Małe jest piękne
Armbary od Gerbera zaskakująco przypadły mi do gustu. Są małe, lekkie, poręcznie i mają niemal wszystko co mi potrzebne na co dzień. Nieco uwiera mnie brak informacji o tym, jakiej stali użyto do wykonania głowni i jakie ma parametry, ale trudno. Tnie i daje się ostrzyć. Można domniemywać, że to któryś z tańszych stopów pokroju AUS6. To co mnie drażni to brak klipsa. 88 gram masy to nieco za dużo jak na breloczek do kluczy. Armbar jest dość mały by w kieszeni obrócić się poziomo co nieco przeszkadza przy siadaniu. Prawdopodobnie dorobię mu krótką lonżę i karabińczyk, by zwisając ze szlufki spodni chował się w kieszeni. Tak czy inaczej, na pewno ze mną zostanie bo jak dotąd wykonuje każde powierzone mu zadanie.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.