Wstęp
Dobra, od razu na wstępie muszę się przyznać, że w zajawce artykułu trochę skłamałem. Okazją do odwiedzenia Skansenu Archeologicznego Karpacka Troja w Trzcinicy koło Jasła (woj. podkarpackie), był odbywający się tam Festiwal Archeologiczny Dwa Oblicza. Ten zaś miał miejsce już po raz trzynasty, więc owa okazja jest w pełni powtarzalna, rok po roku i oby jeszcze długo, bo naprawdę warto. Jednak wizyta ta była dla mnie niezwykła, gdyż byłem tam razem z drużyną rekonstrukcyjną, więc widziałem wszystko z odmiennej niż „turystyczna” perspektywy.
Artykuł poświęcam raczej miejscu, natomiast w drugiej jego części, Czytelnicy i Czytelniczki znajdą video-relację z samego Festiwalu, zawierającą spojrzenie „od środka”, z perspektywy muzealnika oraz realizujących znaczną część programu rekonstruktorów historycznych. Kto więc woli oglądać i słuchać niż czytać, zapraszam na dół strony, chociaż osobiście uważam, że przeczytać też warto. Nic dziwnego, że tak uważam, w końcu sam napisałem.
Rys historyczny
Niezwykłością, nadającą szczególnej wartości Karpackiej Troi jest fakt, że skansen powstał w obszarze stanowiska archeologicznego. To nie jest kolejne muzeum, do którego przybyły zabytki, ale przeciwnie: to muzeum przybyło do zabytków. Powstało w miejscu, w którym relikty przeszłości czekały na odkrycie. Niektóre z nich przez całe millenia. Najstarsze ślady osadnictwa znalezione na stromym wzgórzu w Trzcinicy koło Jasła, datuje się na 2100 lat przed naszą erą (epoka brązu) i wiąże z kulturą mierzanowicką.
Około 1650 roku p.n.e. osada została przejęta – zapewne na drodze pokojowej asymilacji – przez ludność zakarpackiej kultury Otomani-Füzesabony. W tym okresie był to silny ośrodek kulturotwórczy, który miał kontakty nawet z cywilizacjami basenu Morza Śródziemnego, o czym świadczą liczne znaleziska archeologiczne. Jest to pierwszy okres świetności osady i przypada on na ten sam czas, kiedy Achajowie wybierali się, aby zdobyć Ilium, miasto Priama, stąd nazwa skansenu.
Trudno niestety dojść, jaka ludność mieszkała tu w okresie wpływów rzymskich i wędrówek ludów, ale z pewnością silna osada warowna (obejmowała około 2 hektarów powierzchni, posiadała wały obronne i palisady), nie stała opuszczona. A później, około 780 roku naszej ery, czyli w okresie plemiennym, obszar ten zajęli Słowianie, którzy wybudowali kolejny, niezwykle silny i rozległy gród. Ten przetrwał jeszcze do pierwszej połowy XI wieku.
Badania
Archeolodzy i badacze starożytności zainteresowali się tym miejscem jeszcze w XIX wieku. Było ono znane lokalnej ludności jako grodzisko „Wały Królewskie”, co przyciągnęło uwagę poszukiwaczy reliktów. Pierwsze profesjonalne ekspedycje archeologiczne przeprowadzono w latach 50. i 60. XX wieku, a prawdziwą sławę przyniosły Trzcinicy badania prowadzone na przełomie XX i XXI wieku przez Jana Gancarskiego.
Odkryto właściwie po trosze wszystkiego, czego należałoby się spodziewać w takim miejscu. Od zarysów budowli oraz nieźle zachowanych wałów obronnych, przez przedmioty codziennego użytku, po elementy uzbrojenia oraz srebrny skarb monet i innych przedmiotów. Wszystko to razem spowodowało, że zrodziła się idea lepszego, bardziej spektakularnego utrwalenia w powszechnej świadomości samego miejsca, jak i tego, co zostało w nim znalezione.
Skansen
No dobrze, zatem przyjeżdżamy na miejsce. Nie jest to najłatwiejsze, gdyż do samego skansenu prowadzą tylko wąskie, kręte dróżki, ale za to są dobrze oznaczone. Przed głównym budynkiem znajduje się spory parking, więc raczej nie ma problemu z zostawieniem gdzieś samochodu.
Budynek główny
Wewnątrz budynku wita nas miła dla oka – przynajmniej mojego – recepcja, potem sklepik z pamiątkami i od razu możemy wejść na salę wystawową. Warto. Na jej obwodzie, mamy okazję „przespacerować się przez czas”, idąc wzdłuż plastycznie zrealizowanej wystawy postaci, odzwierciedlających wygląd dawnych mieszkańców grodziska. Muzealnicy włożyli dużo pracy w realizację tej wystawy, przygotowanie strojów i rekwizytów dla manekinów. Ciepłe, lekko niepewne światło dodaje wystawie przyjemnego, lekko refleksyjnego nastroju. Idąc wzdłuż szpaleru symbolicznych scenek rodzajowych (zalecam niespieszny spacer), przechodzimy z epoki brązu aż do wczesnego średniowiecza. Albo na odwrót.
Widzimy ludzi pracujących, podróżujących, uprawiających ziemię zmieniającymi się w czasie narzędziami, uprawiających rzemiosło, w końcu też walczących. Widzimy, jak zmieniają się noszone przez nich stroje, uświadamiamy sobie głębię przemian kulturowych, jakie widziało pobliskie wzgórze. To robi wrażenie. Tak samo, jak seria makiet, ukazujących fazy rozwoju osady, od „niczego” – chutoru niemal – po gród z prawdziwego zdarzenia.
W środkowej części sali znajdują się doskonale oświetlone gabloty, w których eksponowane są zabytki odkryte podczas wykopalisk. Narzędzia, biżuteria, ceramika, groty strzał, elementy uzbrojenia… Przybory, których dwa, trzy, cztery tysiące lat temu mieszkańcy grodziska używali tak, jak my dziś smartfonów, samochodów i portfela – codziennie.
Drobna porada: wędrując po wystawie, lepiej nie przechylać się poza barierkę oddzielającą obszar wystawienniczy. Alarm jest bardzo czuły, a jego natrętny dźwięk naprawdę przeszkadza. Tak, próbowałem zrobić zdjęcie w zbliżeniu… Po wyjściu z Sali, przez panoramiczne okna już widzimy chaty skansenu, ale warto jeszcze udać się „na pięterko”, gdzie już bez gablot można obejrzeć wystawę łuków. Są to rekonstrukcje stworzone na podstawie znalezisk i eksponatów przez Bogdana Popka, jednego z najlepszych znawców tej starożytnej broni w Polsce i Europie. Warto się przekonać, że nawet łuk drewniany to wcale nie zawsze tylko kij i sznurek.
Skansen – część dolna
Poznawszy w sposób obrazowy zarys historii miejsca, możemy udać się po główne wrażenia: pomiędzy zrekonstruowane chaty skansenu. Warto zaznaczyć, że obszar jest płaski jak stół, a alejki prowadzące dookoła obszaru wystawienniczego są wyłożone równiutkim brukiem, zatem osoby z niepełnosprawnościami nie będą miały problemów ze zwiedzaniem. W dolnej części skansenu czekają na nas dwie uliczki z niemożliwymi do przeoczenia tabliczkami informacyjnymi, które ponownie prowadzą nas przez czas. Najpierw wchodzimy w epokę brązu, w której trzyizbowe nawet chaty, zbudowane są z bali lub oblepianych gliną plecionek, kryte strzechą.
Do chat można wchodzić, rozejrzeć się po nich, przypatrzeć się stojącym w nich sprzętom, posłuchać skrzypienia drzwi i podłóg. Dla mnie było to bardzo miłe oraz pouczające doświadczenie. (W takim wnętrzu kręciliśmy wywiad z jednym z organizatorów Festiwalu). Następnie mijamy malutki, ale malowniczy stawek (który związani z miejscem rekonstruktorzy nazywają „ mare nostrum”, czyli „nasze morze”) i wchodzimy w uliczkę średniowieczną. Tu kolejne, nieco inaczej budowane chaty, również zapraszają otwartymi podwojami. No, chyba że akurat – z okazji Festiwalu – pomieszkują w nich rekonstruktorzy. Natomiast, jeśli tylko drzwi nie są czymś przegrodzone, znów można wejść, obejrzeć konstrukcję dachu, kamienno – glinianego piecyka, dowiedzieć się w praktyce czym jest „dranica” albo „klepisko”.
Na mnie szczególne wrażenie zrobiła półziemianka. Nie wiecie, co to jest? Proszę pojechać do Karpackiej Troi, tam nie tylko się tego dowiecie, ale też doświadczycie. Przeszedłszy przez te dwie alejki, możemy udać się do obszaru hodowlanego, w którym można spotkać konie, kozy, krowy, latają też po nim gołębie (mieszkańców dużych miast informuję, że niegdyś hodowało się je na mięso), a cały ten inwentarz zamieszkuje zrekonstruowane budynki gospodarcze. Na ich ścianach wiszą drewniane narzędzia rolnicze, jakich używali nasi pra-przodkowie. Po drodze jest jeszcze kuźnia, notabene nieraz aktywna. Tak, pracują w niej kowale, którzy na bieżąco wytwarzają różnorodne wyroby. Teraz możemy udać się na istną wspinaczkę po wiedzę. Jedną z dwóch tras: albo po stalowych schodkach, albo wąską szosą.
Na grodzisko!
Szosą jest trochę dalej, więc ja poszedłem schodami. Nie, nie liczyłem ich, nie chciało mi się. Są zrobione ze stalowej kratownicy i nieco psują efekt wizualny, ale cóż, to tylko moment przejścia, szybko zostają za nami, a są bezpieczne. Niemniej, dają pewien pogląd na to, jak trudnym byłby atak na to miejsce, co właściwie oznacza termin „naturalne walory obronne”. Turysta idzie sobie po schodkach, ale ma okazję zobaczyć z bliska ostro nachylone stoki wzgórza i wie, że sam ma kapitalne ułatwienie we wchodzeniu na nie.
Już podczas „zdobywania grodziska” można rzucić okiem na niezbyt rozległą, ale malowniczą panoramę dolnej części parku. Po drodze przystanek: możliwość obejrzenia naprawdę z bliska zrekonstruowanych odcinków drewniano – glinianych wałów obronnych. Nie będę tu opisywał szczegółów konstrukcyjnych, warto je poznać samodzielnie i naocznie. Są na wyciągnięcie ręki. Można też wejść na wały, spojrzeć na okolicę z perspektywy strażnika osady.
Ukończywszy wspinaczkę, wchodzimy w obszar grodziska swoistymi „tylnymi drzwiami”. Znaleźliśmy się w ten sposób na szczycie wzgórza, wewnątrz obwodu wałów obronnych. I to tych samych, które chroniły to miejsce tysiąc i więcej lat temu. Ich narys jest wciąż bardzo wyraźnie widoczny, podkreślony jeszcze kolejnymi rekonstrukcjami, stojącymi „ in situ”, czyli dokładnie w tym miejscu, gdzie stały budowle naszych przodków. Uświadomienie sobie tego było dla mnie bardzo cennym doświadczeniem. Tu znów możemy obejrzeć dwie chaty a zaraz potem, z nieodpartą siłą uwagę przyciąga rekonstrukcja palisady obronnej i bramy grodowej… Za bramą zaś, po skrzypiącym, drewnianym mostku…
Nie, nic więcej na ten temat nie napiszę. Mógłbym tak długo. Sądzę, że każdy Czytelnik i każda Czytelniczka poczuła, że to miejsce mnie zachwyciło. Nie będę zdradzał więcej tajemnic, powiem już tylko, że jest jeszcze gdzie iść dalej, obejrzeć kolejne budowle, a w końcu dotrzeć na wieżę widokową, na którą nie poszedłem, bo z racji zaangażowania przy Festiwalu, zabrakło mi czasu. Ale obejrzeć powoli cały ten obszar było warto, warto po trzykroć warto.
Okiem turysty
Warte zobaczenia miejsce, tylko trzeba pamiętać, że czasochłonne. Nie warto tu przyjeżdżać na godzinę, bo nie zdąży się doświadczyć całości. Dwie, trzy, nawet cztery godziny i dłuższy spacer – oto, na co należałoby się przygotować. Oznakowanie jest bardzo dobre, tablice informacyjne nie zakłócają odbioru wystawy, trasa zwiedzania klarowna. Przyczepię się trochę do treści tablic, ponieważ są pisane bardzo lakonicznie, suchym, czysto informacyjnym językiem. Wolałbym, żeby były bardziej rozbudowane, ale to z kolei spowodowałoby zwiększenie ich powierzchni i mogłyby trochę „kalać” estetykę miejsca, zatem coś za coś.
Niestety, pomiędzy chatami nie ma żadnych przewodników ani kustoszów, którzy opowiedzieliby coś więcej o budowlach. Wspomniane powyżej brukowane alejki w dolnej części parku bardzo ułatwiają dostęp do ekspozycji. Trochę ich brakuje w górnej części parku, ale tam z kolei położono całkiem równy bruk kamienny, po którym też wygodnie się chodzi. Samo wejście do muzeum nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia, sklepik z pamiątkami też taki sobie, ale za to można tu kupić powstałe często w samym skansenie wyroby rzemieślnicze. Nie zawsze, ale bywa, że pod chatami stoją kramy rzemieślników, w tym odlewnika, pszczelarza, rzeźbiarza.
Niestety, na terenie muzeum nie ma żadnego punktu gastronomicznego, ale w pobliżu znajduje się bar z ogródkiem, bardzo miłą obsługą, niezłym jedzeniem i wyrobami rzemieślniczymi w butelkach w jednej z lodówek. Podczas większych imprez, dodatkową atrakcją są rekonstruktorzy, którzy zwykle chętnie odpowiedzą na pytania dotyczące historii, ich strojów i ekwipunku.
Okiem przyrodnika – amatora
Po pierwsze, cały właściwie park bardzo ładnie wpisuje się w przyrodę okolicy. Drewniane i drewniano – gliniane chaty robią wrażenie przynależności i naturalności, „jakby stąd były”. Chcę podkreślić, że muzealnicy tam, gdzie mogli bez straty walorów edukacyjnych i estetycznych, ograniczyli użycie drewna. Nie wskażę gdzie i jak, może zwiedzający sami wypatrzą, ale ja uważam, że był to świetny pomysł. Mniej ściętych na potrzeby skansenu drzew. Bardzo miłym i cennym akcentem jest współpraca przyzwyczajonych do interdyscyplinarności archeologów z botanikami. Podczas spaceru, oprócz tablic informujących o budowlach, napotykamy też takie, które zawierają wiadomości o rodzimej roślinności terenu.
Wiedza o środowisku naturalnym, w jakim żyli nasi przodkowie, uzupełnia informacje o ich codzienności oraz możliwościach rzemiosła, więc ten drobny dodatek ma dużą wartość. W ogóle cały skansen sprawia wrażenie wkomponowanego w otoczenie przyrodnicze, wokół i na jego terenie rośnie sporo drzew, kamienny bruk nie wytwarza poczucia „zabetonowania” obszaru. Spacerując po nim, jest się niemal tak blisko przyrody, jak w lesie a na pewno bliżej, niż w miejskim parku.
Ja tam byłem, miód i mleko piłem…
Mógłbym poświęcić nieco miejsca i słów opowiadaniu o wartościach poznawczych skansenu. Nie zrobię tego jednak, gdyż powielałbym treści zawarte w wywiadach, które czekają na Czytelników i Czytelniczki w relacji z Festiwalu Dwa Oblicza. Chciałbym tylko podnieść i podkreślić, że należy docenić ogromną pracę włożoną w organizację i przygotowanie samego miejsca.
Festiwal natomiast stanowi dużą wartość dodaną zarówno pod względem dydaktycznym i poznawczym dla odwiedzających, jak i również dla kultury regionu, w którym się odbywa i w który już chyba wpisał się na stałe. Zamiast dalszego czytania, zapraszam do obejrzenia i wysłuchania video – relacji z trzynastej już odsłony tego wydarzenia, która odbyła się w połowie sierpnia 2025 roku. Miałem przyjemność dołożyć swoją cegiełkę do realizacji tego wydarzenia, porozmawiać z tymi, którzy je organizują od lat, poczuć ich pasję i zaangażowanie. Mam nadzieję, że film, chociaż w małej części to odda.
Festiwal Dwa Oblicza
Festiwal jest cykliczną imprezą, która w tym roku odbyła się już po raz trzynasty. Ewidentnie była to szczęśliwa trzynastka, co można było poczuć i zobaczyć już od piątkowego wieczoru. Siłą i wartością tego wydarzenia jest przede wszystkim ożywianie historii na każdym kroku. Nasi Czytelnicy i Czytelniczki, mogą teraz zostać widzami. Pierwszy film, jaki proponujemy, to krótka, „zajawkowa” wręcz kompilacja wspomnień z Festiwalu. Kto zaś ma ochotę na więcej, zapraszamy do obejrzenia dłuższej formy, zawierającej między innymi fragmenty wywiadów z organizatorami.
Na tym kończę na dzisiaj. Chociaż, może jeszcze parę zdań podsumowania…? Nie, ograniczę się do jednego: po prostu zobaczcie sami, bo zdjęcia i opis nie oddają realnego wrażenia. Zostawię też małą galerię do przejrzenia. I tyle. Do zobaczenia na wycieczce.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.