Wstęp
Jestem zwolennikiem turystyki historycznej. To oświadczenie musiało znaleźć się na samym początku, aby objaśnić, dlaczego ten materiał będzie dość subiektywny i dlaczego ma wyraźny punkt ciężkości. Nie oznacza to jednak, że Malcie brakuje atrakcji dla tych, których zwiedzanie zabytków interesuje nieco mniej niż mnie albo w ogóle. Artykuł powstał jako zapis wrażeń z naszej własnej wycieczki, wspominam zatem o tym, co widzieliśmy i czego doświadczyliśmy. W drugiej jego części Czytelnicy znajdą nieco porad praktycznych.
Historia Malty w (maleńkiej) pigułce
Nawet nie będę próbował być dokładnym. Ponad 6000 lat dynamicznych przemian skoncentrowane w jednym akapicie – to się nazywa skrót myślowy. Historia Malty zaczyna się już w paleolicie. Zasiedliły ją wtedy kultury archeologiczne, które uprawiały kamienistą ziemię, budowały z lokalnych wapieni i handlowały z ludami Sycylii.
W starożytności swoją kolonię założyli tu Fenicjanie i wyspa związana była z Kartaginą. W czasie wojen punickich Fenicjan zastąpili Rzymianie, którzy dzierżyli wyspę aż do upadku Imperium. To były dosyć długie okresy relatywnej stabilności. We wczesnym średniowieczu tempo zmian zwiększyło się. Najpierw migawkowo przetoczyli się Wandalowie i Ostrogoci. Później, w ramach odzyskiwania terytoriów Imperium Romanum, w VI wieku Malta znalazła się w granicach cesarstwa wschodnio rzymskiego. Bizantyjczyków w IX wieku wyparli Arabowie, jednak długo władzy na Malcie nie utrzymali (zaledwie około 200 lat), bo w stuleciu XI w regionie pojawili się Normanowie. Podbili malutką wyspę i włączyli ją do swojego państwa sycylijskiego.
Niedługo potem powstało hrabstwo Malty, obejmujące też wyspę Gozo, a to stało się na ponad 400 lat przedmiotem feudalnych gier dynastycznych toczących się w Europie. Rządy sprawowali Hohenzollernowie, Andegawenowie, Aragończycy, a nawet Habsburgowie. Przedstawiciel tej ostatniej dynastii, Karol V, w 1530 roku przekazał wyspy joannitom.
Dla samych Maltańczyków jest to bardzo ważna data. Wyznacza pierwszy moment, kiedy ośrodek władzy znalazł się na samych wyspach. Pamięć zakonu maltańskiego jest bardzo żywa i podtrzymywana. Z zakonem Kawalerów Maltańskich związana jest też część najbardziej imponujących zabytków. Okres ich władztwa trwał do roku 1798, kiedy wyspy zostały podbite przez żołnierzy francuskich zdążających do Egiptu. Okupacja francuska utrzymała się zaledwie dwa lata i została zlikwidowana przez powstanie wspomagane przez Królestwo Sycylii oraz Wielką Brytanię. Od 1800 roku datuje się przynależność Malty do Dominium Brytyjskiego, która pozostawiła po sobie bardzo trwałe ślady materialne i kulturowe.
Olbrzymie znaczenie wyspy miały podczas II wojny światowej, kiedy stały się dla Brytanii „niezatapialnym lotniskowcem”. Stąd po zwycięstwie w Afryce Alianci wyprowadzili atak na Sycylię a później Włochy, otwierając drugi front w Europie (operacja Husky). W roku 1963 zostało proklamowane Państwo Maltańskie pozostające częścią Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, a w 1974 powstała Republika Malty. W 2004 Malta weszła do Unii Europejskiej.
Uff, dość długi wyszedł ten fragment, ale tak bywa, kiedy próbuje się streścić tyle tysięcy lat. Właściwie nie ma niczego dziwnego w tym, że historia tych wysp jest tak dynamiczna, tak pełna sił politycznych, które ostrzyły sobie na nie zęby. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby zrozumieć dlaczego tak jest, mimo że archipelag nie obfituje ani w wartościowe grunty, ani w surowce naturalne. Jest położony niemal w samym środku Morza Śródziemnego. Jest naturalnym przystankiem wielu dróg handlowych i zaopatrzeniowych przez ten niezwykłej wagi akwen wodny. Doskonale podsumował tę sytuację Erwin Rommel, stwierdzając że bez zdobycia Malty przez siły Osi nie uda mu się wygrać kampanii w Afryce. Miał rację.
Zabytki paleolitu
Po obejrzeniu dobrze zorganizowanej wystawy z klimatyzowanych pomieszczeń wychodzimy znowu na słoneczną równinę wyspy Gozo. Idąc dokładnie przygotowanymi ścieżkami, jesteśmy weseli. Żartujemy. Przypłynęliśmy promem z Valletty specjalnie po to, żeby obejrzeć jakąś tam kupę kamieni. Bagatelizowanie wprawia nas w jeszcze lepszy nastrój. Jednak chwilkę później nowe wrażenia powodują, że żarty przestają się nas trzymać. Oto wśród piaskowobeżowego pejzażu ukazują nam się trochę inne głazy. Są jaśniejsze od otoczenia, jakby nietutejsze… Jeszcze kilka kroków i stajemy przed wejściem do megalitycznej świątyni Ġgantija. Powoli dociera do nas, gdzie się znaleźliśmy, czym jest owa „kupa kamieni”. Oto wrota do najstarszej świątyni w Europie, które stoją przed nami otworem. Możemy tam wejść, możemy jej doświadczyć. Powolnym krokiem przechodzimy wokół kamiennego kręgu, obserwując regularność jego konstrukcji. Czuję, jak łuska spada mi z oczu. Kupa kamieni? Ktoś, kto przywykł do symetrycznych budowli wzniesionych z identycznych klocków cegieł czy betonowych elementów, może tak pomyśleć. Ale w układzie ledwo obrobionych głazów widać prawidłowość, zamysł, konkretny projekt. Widać, które zostały ustawione po to, żeby podtrzymać inne.
Przekroczywszy próg świątyni, stajemy nagle, wstrzymani przez zdumienie i ciekawość. Oto znaleźliśmy się pomiędzy precyzyjnie obrobionymi i symetrycznie ustawionymi płytami kamiennymi, z których każda musi ważyć… No właśnie, ile? Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić, oszacować. A ludzie, którzy je poruszyli, przetransportowali w to miejsce, obrobili i ustawili bez mała 6000 lat temu – zanim jeszcze powstały pierwsze wielkie budowle Egiptu czy Sumeru – nawet nie znali pojęcia kilograma i tony. Postanowili budować i swoje przedsięwzięcie wykonali, nie dbając o takie szczegóły jak masa budulca, dźwigi czy transport kołowy. Nie znali nawet tych pojęć. Dlaczego? Co ich do tego skłoniło? Jaka motywacja sprawiła, że ludzie trudniący się przede wszystkim zdobywaniem z dnia na dzień żywności porzucili swoje zajęcia i przyszli wznosić budowlę, która zgodnie z naszą logiką powinna przekraczać ich możliwości?
Kilka dni później, w innej świątyni, stajemy wobec równie olbrzymich i pracowicie ozdobionych płyt skalnych ustawionych precyzyjnie w taki sposób, aby oświetlały je promienie wschodzącego słońca… W dni równonocy i przesileń. Po co? Dlaczego? Czy pomiędzy tymi ścianami mieszkał kapłan, którego rolą było oznajmić plemieniu, że nadszedł ten niezwykły, magiczny dzień? Ale skąd w ogóle o tym wiedzieli? Ile pokoleń wcześniej, zanim zbudowano świątynię, już zdawali sobie sprawę z istnienia tego astronomicznego zjawiska? Megality opowiadają historię o tym, z jakimi trudnościami borykali się ich budowniczowie i o części – ale tylko części – rozwiązań jakie zastosowali. Niestety o tym, dlaczego nasi paleolityczni przodkowie w ogóle zaczęli te budowy, milczą.
Drogi Turysto, Droga Turystko, jeżeli chcesz poczuć tchnienie najstarszej możliwej do zbadania historii gatunku homo sapiens, wybierz się na Maltę. Szczególnie w południowej części wyspy oraz na Gozo rozsiane są całe kompleksy świątyń megalitycznych, których zwiedzanie i refleksja nad nimi może przyprawić o zawrót głowy. Budowle wzniesione niemal 6000 lat temu, o których nikt nie umie na pewno powiedzieć, w jaki właściwie sposób powstały. To naprawdę niełatwe pytanie, jeżeli odrzucimy teorie olbrzymów lub przybyszy z kosmosu. W świątyni Ħaġar Qim znajduje się obrobiony i ustawiony w pionie blok wapienia, ważący około 20 ton. W Ggantija na Gozo, znajdujemy bloki 50-tonowe. To właśnie z tych świątyń pochodzi słynna Śpiąca Dama, czyli jedna z najlepiej zachowanych i najstarszych figurek tak zwanych Paleolitycznych Wenus.
Sześć z kompleksów świątynnych znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO i uwierzcie, śmiesznym by było polemizowanie z tym faktem. Nie dane nam było niestety zwiedzić hypogeum – czyli podziemnej świątyni – Ħal Saflieni, jednak mam nadzieję, że następnym razem się to uda. Żeby nie było wątpliwości: nie wspominam tutaj o wszystkich świątyniach megalitycznych na Malcie. Jest ich tyle, że kilka dni trzeba by było poświęcić tylko po to, żeby żadnej nie pominąć.
Zabytki starożytności
Wprost z rozpalonej słońcem powierzchni miasta schodzimy wąskimi, wyciętymi w litej skale schodami w podziemia. Obejmuje nas chłód jaskini. Sufit jest coraz niżej, kamienna podłoga staje się nierówna, ściany nagle zbliżają się z obu stron, ale wzrok sięga dalej… Poprzez korytarze w których trudno – albo nawet nie da się – minąć z drugą osobą, widać łukowo wysklepione nisze, czasem kamienne baldachimy wsparte kolumnami.
I inne nisze, często mniejsze, prostokątne, wycięte w ścianach, jakby bez planu, ale nawiązujące do czegoś, przez samych Rzymian zwane loculi… Nawiązujące do kolejnych kamiennych pudeł z zagłębieniami… Z ciekawością zaglądamy do kolejnych. Są prostokątne, czasem węższe, czasem szersze, w niektórych zmieściłby się człowiek, w innych dwóch ludzi, podłużne… Jak trumna. Zaglądamy do grobowców, w których rzymianie składali szczątki swoich zmarłych. Jesteśmy w katakumbach, podziemnym cmentarzysku, w prawdziwej nekropolii – mieście umarłych. Jego ściany wciąż noszą setki i tysiące śladów po mozolnej pracy wykonywanej przy drążeniu korytarzy i kolejnych grobowców. Nie myślimy jednak o śmierci, o ulotności życia. Znacznie bardziej zajmuje nas refleksja nad cierpliwością i pracowitością starożytnych oraz nad celami, w jakich używane były triclinium i loculi…
Pamiątek po Fenicjanach i Rzymianach pozostało na wyspach liczebnie mniej niż innych, ale nie można ich pominąć ani w opisie, ani w zwiedzaniu. Główną jest (chyba) Dom Rzymski w miejscowości Rabat, tuż za murami Mdiny. Szczególna atrakcją tego miejsca są pozostałości mozaiki podłogowej znajdujące się in situ, czyli wciąż dokładnie tam, gdzie zostały ułożone a później odkryte. Sam budynek muzealny z wystawą znalezisk postawiono po prostu wokół miejsca odkrycia ruin.
Oprócz niego można zwiedzać sporą ilość katakumb, które na pierwszy rzut oka ujawniają swój rzymski charakter. Wycięte w litej skale kompleksy grobowców, podziemne nekropolie, są może mniejsze niż te, które znamy z półwyspu Apenińskiego, ale przywołują dokładnie takie same refleksje i wrażenia. I nie, nie należy twierdzić, że jeśli widziało się jedne katakumby, widziało się wszystkie.
Znaczną ilość pamiątek po starożytności i po prehistorii wysp można oglądać na dobrze zorganizowanych, uzupełnionych multimediami wystawach w dwóch muzeach archeologicznych. Warto poświęcić trochę czasu na zapoznanie się z ekspozycjami obu. Większe zlokalizowane jest w Valletcie, stolicy Malty, drugie w Cytadeli w miejscowości Victoria na Gozo. Trochę później, w dalszej części artykułu, podpowiem Wam, jak to zrobić, żeby nie umykały te wszystkie nazwy i miejsca.
Pamiątki średniowiecza
To nasz pierwszy pełny dzień na Malcie. Kierujemy się do miast Mdina, dawnej stolicy. Jeszcze za murami spoglądamy zachwyceni na monumentalne fortyfikacje otaczające miasto. Nigdy w życiu nie widziałem tak dużych, tak architektonicznie wzorcowych bastionów. Chwilę później stajemy na kamiennym moście pod czujnym okiem dwóch kamiennych lwów trzymających tarcze herbowe. Za nimi ozdobna brama z tablicą erekcyjną i płaskorzeźbionym portykiem zachwyca swym artystycznym kontrastem z groźną prostotą murów obronnych. A rzeźby zdają się przekazywać zrozumiałą wiadomość. Najeżone są grotami, mieczami, strzałami, ozdobione wieńcami laurowymi… Jakby miały ostrzegać, że za tymi murami mieszkają ludzie, którzy w potrzebie nie będą się lękali użyć broni.
Chwilę później wymykamy się z głównego strumienia zwiedzających i idziemy w bok. Zaciekawiła nas bardziej pusta ulica, uliczka, zaułek… Kilkadziesiąt kroków później zanurzamy się w cichym, spokojnym, jakby mającym własne tchnienie labiryncie wąziutkich zakamarków… O tak, zabytki, do których kierują przewodniki, stanowczo mogą poczekać. Tutaj, w bocznych dróżkach Mdiny panuje jakby zatrzymany, rozleniwiony upałem czas. Ten sam od 500 lat. Zaułki tłumią miejski gwar, a pełne zaskakujących szczegółów kamieniczki stoją tak blisko siebie, że tworzą wrażenie wąwozu z płaskim dnem bruku. Po raz pierwszy dostrzegamy barwne drzwi z rzeźbionymi kołatkami, często ozdobione jeszcze religijnymi wizerunkami. Uroczy obyczaj, jakże odmienny od naszych, a jednocześnie jakby swojski, zrozumiały…
Mdina. To miasto zasługuje nie tylko na osobną wzmiankę, ale na książkę. Nigdy nie utraciło swojego średniowiecznego charakteru, założenie urbanistyczne zachowało swój kształt i przedwieczne cechy. Tu naprawdę można poczuć i zobaczyć, jak wyglądają wąskie uliczki i wspaniałe kościoły. Same detale architektoniczne zwykłych kamienic mogą zachwycić, a do zobaczenia są jeszcze między innymi katedra, podziemia, bramy miejskie czy Muzeum Historii Naturalnej ulokowane w barokowym pałacu, fortyfikacje… I to oczywiście nie wszystko. Porada? Zarezerwujcie sobie dzień na samą Mdinę, szczególnie jeśli chcecie dać się złapać w pułapki na turystów. Wstęp do samego miasta jest darmowy.
Inne relikty średniowiecza są widoczne w innych miastach, innych budowlach, charakterze urbanistyki maltańskiej albo częściowo odsłonięte spod warstw późniejszych budowli. Ciągła rozbudowa sprawiła, że mury z czasów tak zwanych Mrocznych Wieków zniknęły, jednak nie całkowicie.
Nowożytny boom budowlany
Na wiosnę 1565 roku nad Maltą zawisło widmo zagłady. Sulejman Wspaniały, zwycięski we wszystkich dotychczasowych kampaniach, zaciekły wróg Rycerskiego Zakonu Szpitalników Świętego Jana, którzy przeszkadzali mu w opanowaniu Morza Śródziemnego, posłał przeciwko siedzibie zakonu prawie 30.000 wojowników w pierwszej i 20.000 w drugiej fali natarcia. W gorący dzień 19 maja, obrońcy fortów Świętego Elma, Świętego Michała i Świętego Anioła z przerażeniem obserwowali otomańską flotę rozwijającą się do pierwszego ataku. Było ich zaledwie 9.000, w tym mniej niż 600 rycerzy zakonu. Pierwszym celem napastników stał się Fort Świętego Elma.
Przez ponad miesiąc Turcy szturmowali zaciekle coraz bardziej strzaskane mury twierdzy, którą udało się zdobyć dopiero 24 czerwca. Dokładnie 458 lat później, z poczuciem małości wobec monumentalnych fortyfikacji, wchodzimy powoli do fortu, być może idąc po tych samych kamieniach, które deptali szturmujący. Z bijącymi sercami wchodzimy do niewielkiej kaplicy, która pomimo nowego stropu zachowała swój surowy, średniowieczny charakter. To właśnie tutaj, pomiędzy tymi murami, być może na tej samej podłodze, walczyli tamtego czerwcowego dnia ostatni spośród obrońców fortu – rycerze joannici. To tu był ich ostatni bastion, tutaj oddali życie w imię idei, którym przysięgali wierność do końca…
Pamiętacie, że w 1530 roku na Maltę przybyli joannici? Dla wysp oznaczało to, że wreszcie ktoś będzie o nie dbał jako o swój dom. Jeżeli XVI-wieczni Maltańczycy liczyli na to, nie zawiedli się. Ani trochę. Dowodem tego jest choćby to, co na mnie samym wywarło największe wrażenie: fortyfikacje. Byłem i jestem nimi zachwycony, tym bardziej, że udało nam się odwiedzić chyba najwspanialszy pomnik architektury wojskowej na Malcie – fort Manoel. Mury miejskie Mdiny, Valletty, forty strzegące wejścia i basenu Wielkiego Portu, np. Świętego Anioła i Świętego Elma, siedemnastowieczne wieże obserwacyjne na wybrzeżach… Każda z tych budowli zasługuje na zupełnie osobny opis, a z pewnością na to, żeby pójść ją obejrzeć. Dokładnie obejrzeć. Moim zdaniem to punkt obowiązkowy wycieczki na Maltę.
W forcie Świętego Elma zorganizowano National War Museum, które prezentuje historię wojskową wysp od starożytności do II wojny światowej. Ta ostatnia oraz wielkie oblężenie Malty z 1565 roku stanowią swoisty punkt ciężkości całej wystawy. Daje się wyczuć, do jakich wydarzeń mieszkańcy archipelagu przykładają największe znaczenie.
Fort Świętego Anioła w mieście Birgu jest właściwie sumą budowli fortyfikacyjnych powstałych w różnych okresach. Legendy mówią o istnieniu w jego miejscu starożytnej świątyni fenickiej bogini Astarte, jak również o erygowaniu Kaplicy Świętej Anny przez normańskiego hrabiego Rogera I jeszcze w XI wieku. Na pewno w wieku XIII wspominany jest Castrum Maris, a w stuleciu XVI fort zaczęli rozbudowywać joannici. A znajdująca się w kaplicy na szczycie wzgórza kolumna z różowego marmuru, który w ogóle na Malcie nie występuje… O nie, nie powiem Wam. W końcu piszę artykuł o Malcie, a nie o jednym z jej fortów, prawda? Jeżeli będziecie się wybierać, koniecznie zwróćcie uwagę, kiedy będzie otwarty fort na wyspie Manoel. To po prostu perła architektury militarnej, pomnik sam w sobie, już w swoich czasach opisywany jako doskonały fort gwiaździsty, a o to naprawdę nie jest łatwo.
Inne atrakcje
Byliśmy na Malcie przez 10 dni i obiecaliśmy sobie, że tam wrócimy. Dlaczego? Bo nie udało nam się zobaczyć zapewne nawet połowy tego, co naprawdę warto. Tu trzeba podkreślić ważną informację: to wszystko, ta cała koncentracja niesamowitych i ciekawych miejsc jest skupiona na powierzchni mniejszej, niż zajmuje aglomeracja warszawska. Ale nie tylko same wyspy są ciekawe. Odwiedziliśmy też Akwarium Narodowe prezentujące wycinki morskiego ekosystemu.
A skoro przy morzu jesteśmy, muszę wspomnieć że Malta jest też świetnym miejscem do nurkowania. Przejrzyste wody Morza Śródziemnego oferują możliwość podmorskiego zwiedzania raf koralowych oraz zatopionych wraków. Istnieje nawet podwodny park archeologiczny. Do tego bardzo łatwo znaleźć szkoły i kluby nurkowe. Oczywiście są też dostępne rejsy wycieczkowe. No i plaże, ale o nich w następnym akapicie. Chcę podkreślić, że nie tylko dla turystyki historycznej Malta jest świetnym celem podróży, mimo że ja sam postrzegam ją głównie przez ten pryzmat.
Przyroda wysp
Starczy już o tych zabytkach, prawda? Muszę sobie zostawić miejsce na obiecaną garść porad. Nie mogę jednak pominąć milczeniem środowiska naturalnego archipelagu, które jest zupełnie odmienne od tego, do którego przywykliśmy w Europie Środkowej, i które tworzy znaczną część atrakcyjności turystycznej Malty.
Po pierwsze trzeba zauważyć, że panuje tam klimat subtropikalny w swojej niepowtarzalnej, śródziemnomorskiej odmianie. Średnia temperatura zimowa to 16° Celsjusza w dzień i 10° Celsjusza w nocy, czyli miejsce jest idealne dla wszystkich, którzy nie lubią marznąć. Nawet moja Ładniejsza Połówka, stworzenie wybitnie ciepłolubne, na Malcie nie narzekała. W lecie natomiast temperatury regularnie przekraczają 30° Celsjusza, co z kolei może stanowić kłopot dla zimnolubnych stworów takich jak ja. Prawdę mówiąc, mimo że byliśmy po głównym sezonie, w drugiej połowie października, chwilami miałem serdecznie dosyć wściekłego upału. Natomiast woda w zatoce Għajn Tuffieħa była cieplejsza niż w hotelowym basenie. Doskonała do pływania.
Opuncja figowa to na Malcie zupełnie pospolita roślina. Swego czasu była używana do tworzenia żywopłotów. Swoją drogą, ma bardzo smaczne owoce. Jeśli ich nie znacie, spróbujcie.
Polakowi środowisko naturalne na lądzie może się wydawać wręcz ubogie. Można odnieść wrażenie, że znalazło się na półpustyni. Drzew jak na lekarstwo, wszędzie jakieś cierniste krzewy i ostra trawa, wszędzie skaliście… No cóż, żeby dostrzec bogactwo na Malcie, najczęściej trzeba się schylić, aby zobaczyć to, co jest blisko gruntu, albo polecieć tam w zimie, kiedy padają deszcze i roślinność się zieleni. Natomiast nawet podczas gorącego lata wrażenie robią niesamowite formacje skalne, wiecznie zielone rośliny, które tych skał się trzymają, oraz egzotyczne dla nas kaktusy i kaktusopodobne sukulenty, które rosną niemal w każdym ogródku. Mój zachwyt wzbudziły wysuszone kwiaty agawy wyglądające niemal jak suche drzewa. Natomiast same agawy czy opuncje figowe, które znamy z parapetowych doniczek, na Malcie znacznie przewyższają wielkością ludzi.
„Podoba mi się ten głaz. To naprawdę ładny głaz”. Dobra, troszeczkę za duży żeby tak go nazywać, to potężna formacja skalna, stercząca niczym olbrzymi postument, cokół na cyplu pomiędzy dwiema zatokami. Aż się chce podejść bliżej… Zaraz, czy tam widać jaskinię szczelinową? Zbliżamy się piaszczysto-kamienistą ścieżką prowadzącą od plaży pomiędzy gliniastymi zboczami pokrytymi suchymi, ciernistymi krzewami… W cieniu monumentalnych skał odkrywamy jakby wydzielony ogród Matki Natury, jakże odmienny od otoczenia. Wąską ścieżką idziemy dalej i dalej, chociaż nie wiemy właściwie dokąd.
Czy drożynka będzie prowadziła wokół skały, wokół całego cypla, czy trzeba będzie zawrócić? Nie wiemy, ale idziemy dalej, odkrywając coraz to nowe zakątki zieleni pyszniącej się pomiędzy surowymi skałami. Nie, nie ma przejścia wokół skały. Zamiast tego jest jaskinia szczelinowa, w której końcu widać światło dzienne. Kilkanaście minut temu byliśmy na piaszczystej plaży, a teraz idziemy jak przez tatrzańskie turnie, uważając przy każdym kroku, aby nie poranić nóg o skały. W jaskini panuje przyjemny chłód.
Kilkanaście kroków dalej jesteśmy już po drugiej stronie cypla. I co teraz? Dróżka prowadzi dalej, doprowadzi nas do punktu wyjścia czy należałoby zawrócić? Ale póki jest droga przed nami, dokądś prowadzi na pewno…
Mam tutaj – niestety – złą wiadomość dla zwolenników wylegiwania się na piaszczystej plaży. Tych na wyspach jest naprawdę niewiele, najwięcej na północnym i zachodnim wybrzeżu oraz na Gozo. Pozostała (czyli większa) część linii brzegowej jest skalista. Inaczej mówiąc, spacery po plażach Malty na pewno nie są nudne i warto mieć na stopach jakieś odporne buty, nawet lekkie treki. Ja w takich właśnie spacerowałem i byłem z tego całkiem zadowolony. Przynajmniej nie poraniłem sobie stóp.
Nad wybrzeżami i wzdłuż nich prowadzi mnóstwo ścieżek spacerowych, zdarzają się też oznaczone szlaki przyrodnicze, jest gdzie powędrować, posnuć się. Serdecznie polecam wspomnianą wyżej zatokę Għajn Tuffieħa oraz Qurraba Bay i Fomm ir-Riħ Bay na północno zachodnim wybrzeżu, połączone ze sobą ścieżkami i szlakami. Pół dnia buszowaliśmy wśród skał i wspaniałych widoków.
Zupełnie odrębny świat podmorskich skał, raf koralowych i podwodnego życia czeka na odkrywanie przez amatorów nurkowania. My zajrzeliśmy tylko do Akwarium Narodowego w Zatoce Świętego Pawła, aby zajrzeć przez okienko do tego świata i wiecie co? Postanowiłem, że zanim znowu pojadę na Maltę, nauczę się nurkować.
Jak to się robi na Malcie, czyli trochę obserwacji i porad
Ludność Malty jest zupełnie przyzwyczajona do turystów. Nic w tym dziwnego. Stałych mieszkańców wyspy jest mniej niż krakowian, a turystów co roku tłumy. Pod względem demograficznym Malta jest też bardzo kosmopolityczna. Na ulicach można spotkać ludzi w każdym możliwym kolorze i odcieniu. Chyba tylko Indian… rdzennego Amerykanina nie widziałem. To też dosyć oczywiste wobec portowo-handlowej historii państwa. Językiem powszechnym jest maltański, brzmiący jak zlepek włoskiego z arabskim, jednak drugim urzędowym jest angielski i większość mieszkańców wysp swobodnie się nim posługuje. Niektórzy używają dość ubogiego słownictwa albo mają trudny do zrozumienia akcent, ale to mniejszość.
Jawią się przybyszowi jako niefrasobliwi południowcy i jest w tym stereotypie trochę sensu. Warto natomiast podkreślić, że są życzliwi, towarzyscy i o wiele bardziej uśmiechnięci niż przeciętni przechodnie na ulicach Warszawy czy Krakowa. Parokrotnie nam się zdarzyło, że widząc turystów, sami z siebie zagadywali, pytali, skąd przyjechaliśmy i udzielali nam porad, co zobaczyć i jak tam trafić.
Ulice, uliczki, ruch
„Jak tam trafić”, to bardzo poważne zagadnienie na Malcie i nie ma się tu z czego śmiać. Ruch uliczny oraz urbanistyka Malty sprawiają wrażenie lekko tylko zorganizowanego chaosu. Prawdę mówiąc, osobom nie obeznanym odradzałbym wynajmowanie pojazdów (nawet rowerów), chyba że chcą podjąć wyzwanie.
Po pierwsze iście śródziemnomorska i średniowieczna jest szerokość wielu ulic w miastach. O przepraszam, powinienem napisać „wąskość”. W dodatku wiele uliczek jest jednokierunkowych, a poza tym obowiązuje ruch lewostronny. Do tego trzeba dodać, że większość chodników jest zaskakująco wąska (albo w ogóle ich nie ma), sygnalizacji świetlnej jest o wiele mniej niż w Polsce, przejść dla pieszych też, a samochodów mnóstwo. Aż dziw bierze, że wszystkie się mieszczą. Trochę lepiej wygląda sytuacja na kilkupasmowych drogach pomiędzy miasteczkami, ale wewnątrz miejskiej zabudowy naprawdę nie chciałbym być kierowcą autobusu. A skoro przy autobusach jesteśmy, to pomimo tego (wrażenia) chaosu transport publiczny jest chyba najlepszym sposobem poruszania się po Malcie. Dociera praktycznie wszędzie, można sobie sprawić tygodniową kartę na nieograniczoną liczbę przejazdów i w sumie sprawnie działającą aplikację na telefon, która pomaga stworzyć wrażenie, że się orientuje w rozkładzie jazdy.
Nie zdziwcie się tylko, jeśli w tej maltańskiej swobodnej organizacji autobus spóźni się o 15 minut, w ogóle nie zatrzyma się na przystanku, bo jest przepełniony, albo pojedzie inną trasą niż ta zaznaczona na mapce komunikacyjnej (to ostatnie w 10 dni zdarzyło nam się 2 razy). No i każdy przystanek jest na żądanie, z ulicy trzeba pomachać, żeby wsiąść, w autobusie nacisnąć guzik STOP, żeby wysiąść. Po przyjęciu – chyba po prostu południowej – filozofii „a co się będę przejmować drobiazgami” da się w tym zorientować. A tak bardziej na serio: naprawdę polecam. Wygodniejsze i mniej stresogenne jest chyba tylko poruszanie się taksówkami. Natomiast gubienie się w uliczkach miasteczek potrafi sprawić frajdę dzięki odkrywaniu egzotycznych dla nas miejsc i widoków, jak na przykład uroczy maltański obyczaj nazywania domów, malowania drzwi na żywe kolory i montowania na nich rzeźbionych kołatek.
Ależ te nazwy skomplikowane…
Owszem, dla Słowianina wiele nazw miejscowych brzmi zupełnie obco, co zapewne jest wynikiem wpływu języka arabskiego. Jest jednak relatywnie łatwy sposób na to, żeby się nie pogubić i łatwo zaplanować każdy kolejny dzień wycieczki. Polecam uwadze wszystkich stronę internetową organizacji Heritage Malta. Dla zainteresowanych turystyką historyczną albo po prostu zabytkami, rozwiązanie (prawie) doskonałe. Istnienie tej organizacji jest dowodem na to, że mieszkańcy Malty umieją zadbać o swoje dziedzictwo narodowe. Jest to po prostu sieć udostępnionych do zwiedzania obiektów (zabytki, muzea, również Akwarium Narodowe), których większość można odwiedzić na podstawie jednego ważnego przez 30 dni biletu. W 2023 roku kosztował 50 euro.
Oszczędność wychodzi całkiem wyraźna. Oprócz obiektów zrzeszonych jest też wiele osobnych muzeów czy niektóre zabytki, które zwiedza się na podstawie osobnych biletów. Są też dwa obiekty (podziemia Valletty oraz hypogeum Ħal Saflieni), które chociaż zrzeszone, są płatne dodatkowo. Tu od razu wyjaśniam wszystkim niezadowolonym: nie ma w tym nic dziwnego. Są to obiekty ogromnej wartości, wymagające utrzymywania w miarę niezmienionego mikroklimatu i dużych nakładów na ciągłą konserwację. Ja tam się cieszę, że w ogóle zostały udostępnione, i chętnie potrząsnę sakiewką, aby je zobaczyć. Tak czy siak, nam bilety Heritage Malta wystarczyły na 8 dni zwiedzania – i to każdego dnia czegoś innego w innym miejscu.
Dla tych, którzy chcą zwiedzić Maltę taniej, mam jeszcze jedną poradę związaną z transportem publicznym. Poszukajcie sobie kwaterunku w pobliżu węzłów komunikacyjnych. Jest ich kilka, między innymi terminal autobusowy w Valletcie (największy), obszar szpitala Mater Dei w San Gwann, w Mgarr na Gozo i kilku innych miejscach. Da się w tym zorientować na podstawie informacji ze strony www, albo po prostu po zagęszczeniu przystanków na popularnych mapach internetowych. Tygodniowy (aktywny 7 dni od pierwszego użycia), nie-imienny bilet na nieograniczone przejazdy jest ważny w większości linii autobuswych, a wspomniana aplikacja (do znalezienia przez stronę transportu publicznego) naprawdę pomaga zaplanować sobie przejazdy. W 2023 roku ta karta autobusowa kosztowała 21 euro, podczas gdy ważny na 2 godziny bilet jednorazowy kosztuje 2 Euro. My dziesiąty przejazd mieliśmy już trzeciego dnia po zakupie…
Na koniec
Tak, na pewno chcemy wrócić na Maltę, przynajmniej na jeszcze jeden wyjazd. Myśleliśmy, że po tygodniu będziemy tęsknić za domem. Być może tak by było, gdybyśmy nie byli permanentnie czymś zajęci. Jeśli nie zwiedzaniem, to kosztowaniem lokalnej kuchni albo włóczeniem się trasami spacerowymi. Tak, tych też jest na Malcie wiele, na przykład ta która prowadzi pod murami Valletty, poniżej fortów, przez skały, zatoczki, zakątki… Nie, nie powiem Wam więcej. Po prostu jedźcie tam i odkryjcie sami. Pomyślnych wiatrów.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.