Co my tu mamy
Nie uprzedzając jednak faktów. Co to w ogóle za sprzęt? Jest to mała latarka czołowa z oddzielnym zasobnikiem bateryjnym umieszczonym z tyłu. Sama część przednia zawiera trzy diody: dwie białe o różnym stopniu rozproszenia oraz jedną przeznaczoną dla fanów światła czerwonego. Moduł ten jest zaskakująco mały, a cała jego część od strony naszego czoła jest… radiatorem. Nie martwcie się jednak – jest pozostawiony dystans wystarczający, by nie poparzyć noszącego. Z drugiej strony paska znajduje się bateria obudowana na stałe plastikiem. Jej wymiary zewnętrzne sugerują, że ogniwo w środku jest podobnej wielkości co popularne ogniwa 18650 bądź minimalnie mniejsze. Deklarowana pojemność to 2600 mAh przy 3,6V, co daje nam trochę poniżej 10 Wh. Na ile światła się to przekłada, powiemy sobie w dalszej części artykułu. Podsumowując konstrukcję całości: akcent wagowy i gabarytowy przesunięto stanowczo na tył, nie są to jednak znaczne różnice. Całość osadzona jest na dość standardowym pasku z dwiema gumowanymi liniami, a obie części połączone są grubym kabelkiem z sekcją sprężynki zapewniającą swobodne dostosowanie się do dowolnych ustawień paska. Warto dodać, że sama głowica z diodami jest w całości upakowana w aluminiowej obudowie – reszta elementów wykonana jest z sprawiającego dobre wrażenie czarnego plastiku. Masa całości to trochę ponad 100 g
Latarkę włóż!
Skoro wiemy już, jak czołówka jest zbudowana, to czas na wrażenia z jej noszenia. Muszę przyznać, że początkowo byłem sceptycznie nastawiony do braku paska środkowego. Większość czołówek, których używałem, posiadała ten pasek i bardzo chwalę sobie stabilność, jaką on oferuje. Nie ukrywam, że po pierwszym włożeniu na głowę Arraya byłem pewien, że gdy tylko spróbuję się z nim przebiec, to czołówka w najlepszym razie zacznie mi się na głowie przesuwać. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Mimo pojedynczego paska stosunkowo niska waga i wyróżniającą się zwartość konstrukcji, a w zasadzie jej bliskość od głowy okazały się wystarczające do zapewniania stabilności w zasadzie w każdych warunkach, w jakich udało mi się testować latarkę. Co ważne, pasek nie upija, a dzięki małej powierzchni części gumowanej nie ma uczucia braku oddychalności, co zdarzało mi się odnotowywać w innych czołówkach.
Niech stanie się jasność
Pora przejść do tego co w każdej latarce najistotniejsze. Jak nasza bohaterka świeci? Oj, całkiem dobrze. Producent chwali się wartością maksymalną dla dwóch włączonych diod na poziomie 1000 lm. Świeżo naładowana latarka rzeczywiście imponuje ilością światła. Musimy sobie jednak tutaj jasno powiedzieć, że to incydentalne… Po kilku minutach ilość światła znacząco spada i mam tu na myśli niestety spadek o dobre kilkadziesiąt procent. Subiektywne wrażenia są więc mieszane. Z jednej strony czuję się wprowadzony w błąd przez producenta bo wartość maksymalną mam dostępną przez kilka minut. Z drugiej jednak strony nie mierzyłem, jak dużo brakuje do 1000 lm po ustabilizowaniu się wiązki światła. Wiem za to, że jest go w moim odczuciu wystarczająco. Sam na co dzień używam świecidełka, którego nominalna maksymalna wartość z dwoma diodami to 1400 lm i po pierwsze tam również występuje pik na początku baterii, a po drugie po ustabilizowaniu wydaje mi się, że światła w Arrayu jest po prostu proporcjonalnie mniej zgodnie z deklaracjami obu producentów. Taka uroda tego typu sprzętów. Ważniejsze jest jednak to, że moim zdaniem światła nie brakuje i do większości zadań mógłbym spokojnie używać testowanej latarki wymiennie z moim daily. Myślę, że to całkiem dobra rekomendacja, zwłaszcza że nie nazwałbym siebie mało wymagającym użytkownikiem. Dla moich zastosowań ilość światła jest wręcz kluczowa, ponieważ dość często szukam po nocy konkretnych miejsc w środku lasu – ot, takie hobby. Dla was najistotniejsza jest jednak informacja, że ilość światła będzie wystarczająca dla 95% scenariuszy, jakie możecie sobie wyobrazić. W zasadzie jedyne zastosowanie, jakie przychodzi mi do głowy, a które mogłoby być problemem dla tego sprzętu, to aktywność wiążąca się z szybkim przemieszczaniem (np. jazda na rowerze) z tą czołówką jako głównym oświetleniem. Nie wynika to jednak z samej jasności, a bardziej z rozłożenia strumienia światła, jaki wydobywa się z dwóch dostępnych soczewek. Jest on bardzo neutralny, pokrywa szeroki kąt, równomiernie oświetlając otoczenie. Odbywa się to jednak kosztem ilości światła w miejscu spotowym. Nie zrozumcie mnie źle, ta latarka naprawdę jest w stanie skutecznie oświetlać obiekty odległe do 100 m, nie jest to jednak typowy szperacz do noszenia na głowie. Często przy wyborze padamy ofiarą liczb i tabelek z odległościami i lumenami. Zaręczam wam jednak, że dużo więcej warte są realne odczucia z użytkowania. Moje są takie: to naprawdę solidne źródło oświetlenia z ponadprzeciętnie równomiernie rozłożonym i zbilansowanym snopem światła. Zaspokoi ono pod tym względem ze sporym zapasem potrzeby nawet tych bardziej wymagających nocnych wędrowców czy obozowiczów.
Rozkład światła w polu widzenia jest bardzo równomierny, a samo światło przyjemne dla oka.
Czy starczy do rana?
Według tego, co podaje Olight, możecie wędrować całą noc, a światła powinno wystarczyć także na godzinne szukanie kolegi na drugim końcu polany 🙂 Cztery godziny maksymalnego światła, wymienne na prawie czternaście całkiem rozsądnych do komfortowej wędrówki 100 lumenów aż po trzydzieści godzin w minimalnym trybie awaryjnym z 30 lumenami to wartości więcej niż dobre, biorąc pod uwagę solidną, lecz nie ogromną ilość prądu w wbudowanym akumulatorze. Jak to się jednak ma do rzeczywistości?
Całkiem nieźle – z jednym małym minusem, o którym wspomniałem już powyżej. Jeśli pominiemy początkowy, wręcz oszałamiający pik światła dwóch białych diod (który trwa dosłownie kilka minut) i uznamy, że to, co następuje później, to rzeczywista maksymalna moc latarki, to jest ona w stanie świecić realnie blisko deklarowanych 4 godzin. Mój wynik w kontrolowanych warunkach to 3:40 i, co warto zaznaczyć, praktycznie do samego końca jest to niezmienna, duża ilość światła. Dopiero ostatnie kilka minut to znaczne osłabienie dające nam jasny sygnał, że już pora naładować akumulator. Dla innych trybów czasy świecenia również wyglądają dobrze i odbiegają od tych podanych przez producenta o maksymalnie kilka-kilkanaście procent. Pod tym względem jest bardzo dobrze. Trochę gorzej robi się, gdy chcemy naładować nasz sprzęt po ciężkiej nocy. Wyładowana do zera czołówka potrzebuje czterech godzin na kablu. Na nic tutaj zdadzą się szybkie ładowarki, bo maksymalny prąd ładowania to 1A przy 5V. Mało jest jednak sytuacji, w których taki czas ładowania będzie problemem. Skoro już wiemy, jak wygląda transfer prądu w obie strony, to słów kilka o samym wskaźniku baterii. Jest on zintegrowany z tylnym czerwonym światłem, o którym jeszcze nie wspomniałem. Jest to symboliczne sześć diod umieszczonych z tyłu pakietu baterii, które jednak na pewno poprawiają nasze bezpieczeństwo podczas przemieszczania się po drodze. No właśnie, tylko czy na pewno sześć? Tak by się mogło wydawać, ale co dziwne gdy sprawują swoją drugą funkcję – informują o stanie baterii – zapalają się i gasną parami, co daje nam jedynie trzy możliwe wskazania. Zaskakujące, ale trzeba to rozpatrywać jedynie jako ciekawostkę, ponieważ obie funkcje są realizowane przez nie poprawnie.
Specyficzne diody na tylnej części poprawiają także bezpieczeństwo podczas nocnej wędrówki wzdłuż drogi
O ergonomii słów kilka
Tę część chciałbym zacząć oczywiście od sterowania samym oświetleniem. Tutaj moja ocena jest umiarkowana, choć weźcie pod uwagę, że nie jestem fanem sterowania jednoprzyciskowego. Schemat jest łatwy do zapamiętania: pojedyncze kliknięcie to włączanie i wyłączanie, podwójne szybkie kliknięcie to zmiana trybu (czerwone→dioda z soczewką rozpraszającą→obie diody – tak, z jakiegoś powodu nie ma trybu z samą diodą z soczewką skupiającą…), przytrzymanie przycisku to z kolej zmiana natężenia (trzy tryby dość szybko zmieniające się w pętli). Oj, kosztował mnie ten prosty system na początku sporo nerwów… Wyłączanie zamiast zmiany trybu oraz problemy z zatrzymaniem maszyny losującej natężenie światła, jakie teraz będzie mi dane, to przez pierwsze kilka użyć był mój chleb powszedni. Powiedziałbym, że z czasem to minęło, ale musiałbym was okłamać.
Zanim zdążyłem przyzwyczaić się do tego sterowania, na ratunek przyszedł mi drugi sposób na zmianę ustawień latarki. Już przy pierwszym rzucie oka na Araya możemy zobaczyć, że część frontu zajmuje tajemniczy czarny sensor. To właśnie on odpowiada za rozpoznawanie gestów, którymi możemy wydawać polecenia czołówce. Machnięcia na boki zmieniają tryby, a przesuwając ręką w górę lub w dół, zwiększamy lub zwiększamy natężenie. Proste, intuicyjne i nie powodujące nerwicy. Czego chcieć więcej? Otóż braku krzaków i innych obiektów w okolicy czujnika wywołujących samoczynne zmiany ustawień… Tutaj spory minus za brak możliwości wyłączenia czujnika. No ale jeśli nie planujecie przedzierać się przez gęsty chaszcz, to stanowczo polecam ten wariant sterowania, bo działa on pewnie i intuicyjnie. Oczywiście do przycisku też można się przyzwyczaić. Pomimo nieprzyjemnych początków po pewnym czasie zacząłem się z nim dogadywać bez większych problemów.
Do pełni informacji dodam jeszcze, że głowica z diodami jest regulowana w dużym zakresie i pewnie trzyma zadane położenie.
Latarka jest w pełni zabezpieczona przed deszczem i potem – posiada certyfikat IPX 4
Czy zatem poleciłbym Olight Array 2S?
Tak, bo jest to solidna czołówka, dająca przyjemne światło o bardzo dobrym rozłożeniu, charakteryzująca się dobrym czasem pracy i wyróżniająca się dobrze pomyślanym systemem sterowania gestami.
Bardzo tak, jeśli zależy ci na mocnym świetle, a jednocześnie nie lubisz, gdy czołówka ma dodatkowy pasek przez środek, a także jeśli mała waga i poczucie lekkości noszenia są dla ciebie ważne.
Raczej nie, jeśli często przedzierasz się zarośla lub szukasz światła, które bezkompromisowo sięga daleko kosztem równomiernego oświetlenia.
Dziękujemy sklepowi Militaria.pl za udostępnienie latarki na potrzeby recenzji.
Testy produktów prowadzimy niezależnie, opinie są wyłączną oceną autorki lub autora. Reklamodawca nie ma możliwości ingerencji w treść recenzji.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.