Mesa Verde to po hiszpańsku zielony stół. Cały park położony jest na terenie płaskowyżu, który porośnięty jest trawą, krzewami oraz sosną i jałowcem, które pachną w ciepłe dni. Główną atrakcją okolicy są osiedla mieszkalne wykute w skałach zbudowane przez Indian Anasazi pomiędzy VI a XIV wiekiem. Pętla samochodem po Parku ma ponad 100 km długości. Niestety zachodnia część była zamknięta z powodu remontu nawierzchni drogi, ale i tak udało nam się zobaczyć jego znaczną część.
Teren parku Mesa Verde to święte miejsce Indian z okolicznych plemion. Znajdują się tutaj liczne miejsca pochówku zmarłych przeniesionych z przeróżnych części Stanów Zjednoczonych, ale również cmentarze liczące kilkaset lat, których lokalizacji nie ujawnia się z powodu ryzyka grabieży. Pomimo tego, że jest to teren parku narodowego, przez lata miało miejsce wiele prób eksploracji terenów niedostępnych i nielegalnego pozyskiwania artefaktów znalezionych w niedostępnych dla turystów miejscach.
Park ogląda się, chodząc po terenie płaskowyżu. Osiedla wykute w skałach są poniżej, część z nich jest dostępna do zwiedzania, ale tylko z przewodnikiem (atrakcja dodatkowo płatna). Wiele budynków zachowało się w bardzo dobrym stanie pomimo upływu wieków. Można łatwo wyodrębnić mury i wieże obronne, okrągłe kivy, które służyły najprawdopodobniej celom modlitewnym.
W Mesa Verde nie ma tłumów. Park nie jest odwiedzany tak chętnie jak inne słynne parki Stanów Zjednoczonych. Przede wszystkim nie robi tak ogromnego wrażenia jak chociażby Grand Canyon czy na przykład leżące praktycznie obok Monument Valley. Turyści z Europy wybierają najciekawsze miejsce, gdyż chcą jak najlepiej poświęcić czas na zwiedzania, a wizyta w takim parku to zazwyczaj jeden dodatkowy dzień.
Nadszedł czas, żebyśmy wracali do Phoenix na drugi koncert zespołu Metallica. Po drodze wjechaliśmy jeszcze do miejsca, które nazywa się Four Corners, czyli punkt, w którym schodzą się granice czterech stanów: Utah, Colorado, Nowy Meksyk i Arizona. Miejsce to leży na terenie rezerwatu Indain Navajo, wstęp jest płatny. Czy warto tam zajechać? Myślę, że tak. Każda atrakcja jest na swój sposób warta zobaczenia, bez względu na to, jakie wrażenie się odniesie. Four Corners to w sezonie turystycznym jeden wielki kram z indiańskim rękodziełem. Jako że my byliśmy już po sezonie, to straganów było niewiele, podobnie jak odwiedzających. Obejrzenie tej atrakcji zajęło nam mniej niż 30 minut. Do Phoenix mieliśmy daleko, dlatego zdecydowaliśmy o nocowaniu mniej więcej w połowie trasy w miejscowości Williams.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.