Most nad Rio Grande
Po trzech godzinach jazdy i przejechanych 240 kilometrach docieramy nad rzekę Rio Grande i słynny wiszący most. Ma on długość 388 metrów i wysokość 172 metry z prześwitem 200 metrów, co czyni go siódmym co do wysokości mostem w Stanach Zjednoczonych. Na miejscu są toalety, parking i oczywiście cała masa straganów z pamiątkami wykonanymi przez lokalnych mieszkańców. Można zostawić samochód i udać się na sam środek mostu, aby podziwiać rzekę Rio Grande, która o tej porze roku z tej wysokości wygląda niczym malutki strumyk.
Rezerwat Bisti-De-Na-Zine
Szybki spacer i rozprostowanie kości zajęło nam mniej niż godzinę. Jedziemy dalej. Po drodze mijamy jeszcze całkiem przyjemny rezerwuar wodny Abiquiu, gdzie zatrzymaliśmy się na kilka zdjęć. Na mapie wypatrzyliśmy niewielki jak na USA rezerwat Bisti-De-Na-Zine położony w hrabstwie San Juan w stanie Nowy Meksyk. Sporo drogi przed nami, ale czas płynął szybko. Dojechaliśmy w okolicę, a nawigacja kazała nam skręcić w szutrową drogę. Co prawda była oznaczona, ale miałem spore wątpliwości, czy chcę tamtędy jechać. Do przejechania było ponad 30 kilometrów offroadem do niewielkiego parkingu, który miał być naszym miejscem docelowym. Na miejscu znajdujemy księgę gości, a raczej listę wejść na teren parku, tak na wszelki wypadek. Kiedy weszliśmy na teren rezerwatu, okazało się, że na miejscu nie ma wytyczonych żadnych ścieżek. Zeszliśmy więc lekko w dół, ale nie mieliśmy bladego pojęcia, w którym kierunku się udać, a widoki nie przypominały ani trochę tych, które widzieliśmy w internecie. Po godzinie błądzenia zdecydowaliśmy się wracać do samochodu i trochę zawiedzeni pojechaliśmy dalej.
Okazało się, że godzinę drogi dalej (kolejne 30 kilometrów po szutrze) jest oznaczony właściwy wjazd do rezerwatu, a to, gdzie byliśmy wcześniej, to tylko alternatywne wejście od drugiej strony. Zbliżał się zachód słońca, straciliśmy cały dzień na jazdę, ale postanowiliśmy wjechać, korzystając z ostatnich promieni słońca. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Zostawiliśmy samochód i udaliśmy się w stronę formacji skalnych.
Widoki jak w „Gwiezdnych Wojnach” albo w „Marsjaninie”. Tutaj również nie ma żadnych wytyczonych szlaków, można chodzić w zasadzie wszędzie według własnego uznania (ale, jak się okazało później, warto ściągnąć aplikację np. All Trails i znaleźć tam mapę parku, która oprowadzi nas po jego najciekawszych zakamarkach).
Bisti-De-Na-Zine to w dosłownym tłumaczeniu z języka Navajo to „wśród formacji gliny”. I taki właśnie jest ten rezerwat, płaski, ale z całą masą formacji skalnych przypominających trochę okrągłe domki, a trochę gobliny z Bryce Canyon. W skałach często widać minerały, które najlepiej mienią się wśród zachodzącego słońca. Co prawda brakło nam już czasu, ale uważam, że rezerwat ten jest zdecydowanie warty ponownego zobaczenia. Jest niedoceniany i pomijany przez turystów zwiedzających Stany Zjednoczone, ale warto zjechać z trasy i zobaczyć te mniejsze atrakcje, które bardzo często nie odbiegają jakością od tych tłumnie zwiedzanych, a nawet są lepsze i ładniejsze niż te, które pokazują nam najbardziej popularne przewodniki.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.