Kierunek zachodni to dobry początek
Choć zachód to dużo powiedziane, bo dojechaliśmy samochodem z Los Angeles praktycznie pod granicę z Texasem, a ten znajduje się już w centralnej części kraju. Opis wycieczki podzielę na kilkanaście osobnych tekstów tak, żeby dokładnie opisać poszczególne atrakcje warte odwiedzenia. Będzie o muzeach, o finansach, o jedzeniu, o parkach narodowych, ale również o zwykłych miejscach, w których po prostu warto się zatrzymać.
Dzień pierwszy – wylot
Lecimy z Polski do Los Angeles. Wolałbym wylądować na przykład w Phoenix, bo stamtąd miałbym bliżej do miejsc, które zaplanowałem podczas tego urlopu, ale z racji tego, że do LA można dolecieć taniej (970 $), wybieramy właśnie to lotnisko. Również wynajem samochodu jest tutaj znacznie tańszy. Wylot z Krakowa, wszystko przebiega sprawnie i po 14 godzinach z przesiadką w Wiedniu, jesteśmy na zachodnim wybrzeżu USA. Pogoda na urlop wymarzona. Wychodzimy z lotniska i wita nas przyjemne 36 stopni. W Polsce było również bardzo ciepło, więc taka temperatura tym razem nie była szokiem.
Wsiadamy w autobus, który dowozi klientów prosto pod drzwi wypożyczalni i jest darmowy. Kilkanaście minut później jesteśmy na miejscu. Samochód odbieramy w wypożyczalni Thrifty. Rezerwowałem małego SUV, dostałem Nissana Rogue, który wcale taki mały nie był. Koszt wynajmu pojazdu na trzy tygodnie – 1000 $. Odbieram kluczyki i udaję się do pojazdu. Praktycznie nowa sztuka – na liczniku zaledwie 6000 mil. Pakujemy się i ruszamy.
Tym razem, po raz pierwszy od razu po odebraniu samochodu uciekamy z Los Angeles. Byliśmy już tutaj trzy razy i uznaliśmy, że nie warto marnować w tym mieście więcej czasu (kiedyś do tego wrócę). Pakujemy rzeczy i ruszamy w stronę Tucson. Pierwszy przystanek robimy w miejscowości Palm Springs, 300 kilometrów na wschód od Los Angeles. Wydaje się daleko, ale po ucieczce z LA, drogi nie są zakorkowane i jedzie się cały czas bardzo szybko.

Po 4 godzinach z przerwą na kawę jesteśmy na miejscu. Jest już po zachodzie słońca, my od 24 godzin na nogach i powoli łapie nas zmęczenie. Śpimy w hotelu Best Western (większość noclegów spędzamy hotelach tej sieci – oferują bardzo dobre warunki za rozsądną cenę – w zależności od lokalizacji od 100-170 dolarów za pokój). Lokum bardzo przyjemne.
Dzień drugi – Palm Springs i wizyta w zoo
Pobudka o 4 rano. Nie dlatego, że chciałem, ale dlatego, że organizm ciągle jest w trybie europejskim i kilka dni zajmie mu przestawienie się o 9 godzin (taka różnica jest pomiędzy zachodem USA a Polską). Pierwsza myśl, która przychodzi do głowy – pojechać na wschód słońca, ale zmęczenie wygrywa i postanawiamy doleżeć przynajmniej do śniadania.
Po godzinie 7.00 schodzimy coś zjeść – śniadania w USA są okropne. W zasadzie prawie zawsze na słodko. Gofry, amerykańskie naleśniki, jogurty, czasem owoce, totalnie ścięta jajecznica i kiełbaski, które nie mają startu do naszych polskich produktów mięsnych. No i kawa. Praktycznie zawsze z termosu, parzona w ekspresach przelewowych. I choć w Polsce taką kawę pijemy bardzo rzadko, to w USA jest ona na porządku dziennym i mi osobiście w wielu miejscach bardzo smakowała (a uwielbiam latte).
Na rozgrzewkę pierwszego dnia chcemy pokręcić się po okolicy Palm Springs. Nie ruszamy dużo dalej, bo zawsze zostawiamy sobie dzień buforu na wypadek, gdyby nasze bagaże utknęły gdzieś po drodze i trzeba by było czekać na ich odbiór bądź na dostarczenie przez kuriera do hotelu (a już raz mieliśmy taki przypadek w Miami).

Palm Springs to bogate miasto, z dużą ilością pól golfowych, które znajdują się na pustyni, ale oferuje też sporo różnych innych atrakcji, z których można skorzystać. Jedną z nich jest na pewno Living Desert Zoo and Gardens. Na miejsce docieramy po 30 minutach jazdy samochodem. Parking praktycznie pusty, jesteśmy niemalże sami. Nic dziwnego. Przed godziną 10.00 na zewnątrz jest już ok. 45 stopni. Upał, jakiego chyba nigdy wcześniej nie zaznałem, ale nie zniechęcamy się, kupujemy bilety (40$ za osobę dorosłą) i idziemy zwiedzać. Już po kilku minutach temperatura daje się we znaki. Okropne ciepło!
Zdjęcia: Michał Adamowski
Ogród zoologiczny w Palm Springs został otwarty w 1970 roku. Obecnie na jego terenie znajduje się również ogród botaniczny. Żyje tutaj 500 zwierząt, 150 różnych gatunków. Rocznie odwiedzane jest przez blisko pół miliona osób. Spotkać można tutaj zwierzęta z całego świata. Zoo oferuje wiele różnych atrakcji, podczas których można poczuć bliskość zwierząt. Jedną z nich jest na przykład karmienie żyrafy, czy wyczesywanie kóz, ale można również odbyć krótki spacer pomiędzy kangurami. Duże wrażenie zrobiła na nas lecznica zwierząt, do której można wejść i obserwować pracę weterynarzy przez ogromne szklane szyby. Nam udało się trafić na badanie USG małego kangura. Na terenie parku jest również makieta kolei Bighorn z Wielkim Kanionem czy Górami Skalistymi.
Minusem naszej wycieczki do Zoo była na pewno temperatura, przez którą większość ciekawych zwierząt była pochowana tam, gdzie znalazły sobie cień, czyli albo za drzewami, albo w swoich domkach. Szkoda, bo nie udało się zobaczyć najciekawszych okazów. Natomiast jeśli chodzi o samo miejsce – można tu świetnie spędzić czas z rodziną i na pewno w okresie wiosenno-zimowym będzie ono znacznie przyjemniejsze do zwiedzania niż w lecie. Tegoroczna nasza wyprawa spotkała się z naprawdę ekstremalną temperaturą, o czym zresztą mówiło nam wielu amerykanów już na miejscu. Osobiście uwielbiam ciepło, więc mimo że było ono na początku męczące, później sprawiało mi ogromną radość. Z zoo wychodzimy po godzinie 12:00 i ruszamy dalej, ale o tym w kolejnej części.
Nie masz pomysłu lub odwagi na samodzielny wyjazd do USA? A może chciałbyś pojechać w grupie? Skontaktuj się z autorem tekstu: sklep@aviation4u.pl
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.