Martwa plaża nad jeziorem śmie(r)ci
Godzina drogi minęła bardzo szybko. Choć jechaliśmy praktycznie po pustyni, a na drodze było sporo nawianego piasku, to i tak widoki były obłędne. Zresztą ja uwielbiam ten surowy, marsjański krajobraz. Mógłbym go oglądać codziennie. Na miejscu powitał nas stary, zniszczony drogowskaz – Bombay Beach. Zniszczony tak samo, jak cały kurort, bo miejsce to swojego rodzaju Ghost Town – choć mieszka tutaj trochę osób.
Studium upadku
Bombay Beach było niegdyś wspaniałym kurortem z dala od zatłoczonego Los Angeles. Bywały tu gwiazdy takie, jak np. Frank Sinatra. Jezioro Salton tętniło życiem, uprawiano tutaj sporty motorowodne i korzystano z pięknych piaszczystych plaż. Ponoć powstało ono przez przypadek, kiedy został przerwany jeden z kanałów nawadniających i woda zalała nisko położoną równinę. Przez kolejne 50 lat stało się siedliskiem ptaków, budząc żywe zainteresowanie mieszkańców Californii.
Brak odpływu i rozwój rolnictwa spowodowały, że rolnicy z biegiem lat zaczęli je zanieczyszczać, co powoli prowadziło do katastrofy ekologicznej. Dodatkowo wysoka temperatura sprawiała, że jezioro odparowywało, na skutek czego rosło jego zasolenie. Stężenie chemikaliów pochodzących z pól uprawnych było tak duże, że doszło nawet do zatrucia ptaków jadem kiełbasianym.
Władze postanowiły walczyć z kryzysem, więc zaczęto sztucznie dolewać wody do jeziora, co poskutkowało jeszcze większym parowaniem. Tym razem jednak z wodą do powietrza przedostawały się toksyny pochodzące z jeziora i nastąpiła trwająca do dziś odstraszająca turystów katastrofa ekologiczna. Jezioro jest niemalże martwe, a jedyną rybą, która tam żyje, jest Tilapia (swoją drogą smacznego, często widujemy ją w sklepach jako jedną z najtańszych ryb obok Pangi).
Ośrodek wypoczynkowy umarł, właściciele hoteli i restauracji zbankrutowali. Większość domów i hoteli została zniszczona przez wandali.
Nowy początek
Od kilku ostatnich lat o Bombay Beach jest ponownie głośno. Miejsce to upodobali sobie artyści, którzy kupują tutaj ziemie i tworzą przeróżne dzieła sztuki. Były kurort zdobią obrazy na ścianach i płotach, samolot wykonany ze złomu, wejście do metra czy nawet kino samochodowe. Na plaży tworzone są stalowe konstrukcje, a przejeżdżając się po uliczkach, można spotkać naprawdę dziesiątki przeróżnych ciekawych tworów – na przykład wystawę pomalowanych w przeróżne kolory kineskopowych telewizorów. Miasteczko jest często tłem do sesji fotograficznych czy teledysków.
Wjazd za bramy
O Bombay Beach czytałem wcześniej w internecie i nie ukrywam, że fascynują mnie takie strefy. Po dojechaniu na miejsce miałem spore wątpliwości, czy aby na pewno jest tam bezpiecznie. Mimo wszystko postanowiliśmy wjechać do środka i przemierzyć uliczki miasta, robiąc zdjęcia. W niektórych lokacjach widać, że nadal żyją tam ludzie, choć domy są naprawdę zaniedbane. Na zostawienie samochodu na poboczu i spacer nie mieliśmy odwagi, ale w zasadzie w każde ciekawe miejsce można podjechać i nie ma problemu ze zrobieniem zdjęć.
Wjazd na samą plażę był już moim zdaniem ryzykowny. Dojechaliśmy do pewnego obszaru, gdzie ziemia była jeszcze mocno ubita i dalej nie próbowałem jechać. Choć, jak podawały tabliczki powieszone na słupach, ktoś w okolicy świadczy usługi wyciągania samochodów z piasku, ale wolałem tego nie sprawdzać osobiście. Na spacer w kierunku wody też się nie zdobyliśmy, woleliśmy być przy samochodzie.
Bombay Beach jest absolutnie ciekawe i myślę, że jego popularność dopiero będzie rosnąć. Instalacje artystyczne na miejscu są stosunkowo nowym pomysłem i dopiero nabierają rozgłosu. Jest więc duża szansa, że w przeciągu najbliższych 10-20 lat, będzie to kolejne ważne i ciekawe miejsce na mapie podróży po Stanach Zjednoczonych. Podróżując po okolicy, warto tu zajechać. Objechanie tego zniszczonego kurortu zajmuje maksymalnie dwie godziny, a wrażenia – bezcenne!
Na noc wróciliśmy do Palm Springs. W trakcie obiadu wpadłem na jeszcze jeden pomysł, bo było tuż przed zachodem słońca, a więc dlaczego by tego nie wykorzystać. Na przedmieściach znajduje się gigantyczna farma wiatrowa, składająca się 3200 wiatraków, tworzących obłędny krajobraz. W głowie urodził mi się zachód słońca z wiatrakami, ale niestety zabrakło 30 minut, żeby zdążyć. Część dróg była zamknięta i nie do końca wiedziałem, jak wjechać w miejsce, gdzie wiatraki pokrywałyby się z tarczą słońca. Może następnym razem. Wróciliśmy do hotelu. Rano ruszamy do Tucson!
Nie masz pomysłu lub odwagi na samodzielny wyjazd do USA? A może wolisz pojechać w grupie? Skontaktuj się z autorem tekstu: sklep@aviation4u.pl
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.