Rzut oka w przeszłość
Pierwsza wersja „kostki” to tornister wz. 1925, wprowadzony na wyposażenie Wojska Polskiego w pierwszych latach jego formowania w połowie lat 20. ubiegłego wieku. Był wzorowany na niemieckich plecakach z okresu I wojny światowej, został wykonany z brązowego drelichu. Do znajdującego się na klapie kwadratu z taśm (który przetrwał aż do jego najnowszej wersji) mocowana była menażka. Metalowe klamry z góry i boków plecaka (łącznie cztery) umożliwiały przeciągnięcie pasów i zamocowanie na zewnątrz koca lub płaszcza.
Plecak był ciągle unowocześniany. Głównym mankamentem była jego duża masa, więc kolejne wersje (wz. 1927 i wz. 1933) były wykonywane z brezentu krajowej produkcji oraz parcianych taśm i szelek. We wrześniu 1939 żołnierze ruszyli z plecakami wszystkich wersji na ramionach. „Kostkę” nosili również żołnierze przysięgający już Rzeczpospolitej Ludowej po 1945 r. Plecaki produkowane po wojnie posiadały w zasadzie niezmienioną konstrukcję – dodano tylko kieszonkę po wewnętrznej stronie klapy oraz zmieniono kolor materiałów na zielony.
Wichry historii, które porwały na strzępy Blok Wschodni, dotknęły również dotychczas prawie niezmienną konstrukcję „kostki”. „Wiatr przemian” przyniósł nowe idee, które zawitały również do armii, takie jak chociażby „ergonomia”. W powolnym początkowo procesie unowocześniania armii wymianie uległo m.in. wyposażenie osobiste żołnierza. Modernizacja objęła również plecaki, pojawiły się nowe wzory w zachodnim stylu (jak chociażby słynny zasobnik piechoty górskiej). Wprowadzenie nowego wyposażenia zaowocowało wymianą ZN-ów (zapasów nienaruszalnych) na dużą skalę. I tutaj zaczyna się legenda „kostki”. Chociaż była dostępna na rynku cywilnym również wcześniej i służyła turystom, to dopiero na początku lat 90. rozpoczęły się masowe wyprzedaże z magazynów wojskowych. „Kostka” trafiła na rynek nie tylko w dużych ilościach, ale przede wszystkim za grosze. A był to rynek nie dość że chłonny, bo za czasów gospodarki socjalistycznej brakowało wszystkiego, to jeszcze bardzo wrażliwy na cenę. W 1990 kurs USD oscylował w okolicach ok. 9500 zł/USD, a średnia pensja wynosiła 1 029 637 zł. Czyli przeciętna wypłata wynosiła niewiele ponad 100 dolarów – niedużo, jak na kraj wpatrzony w znacznie bogatszy Zachód. I dzięki temu „kostka” trafiła nie tylko w potrzeby, ale też możliwości finansowe klientów. Dlaczego wojsko kupowało „kostkę”? Bo była prosta i tania. Dlaczego zawojowała ławki szkolne? Bo była prosta i nawet jeszcze tańsza, bo z demobilu.
Defilada Wojska Polskiego z okazji dnia 3 maja. Warszawa, 1939 rok / Zdjęcie: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Tornister z czasów LWP – widoczne tylko niewielkie zmiany w stosunku do przedwojennych egzemplarzy / Zdjęcie: Wikipedia, Patryq na licencji CC BY-SA 3.0
Turysta wyposażony w „kostkę” z przytroczonym kocem, menażką i manierką. Suwalszczyzna, czerwiec 1972 roku / Zdjęcie: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Czym stała się „kostka”?
Głównym nabywcą „kostek” z demobilu była przede wszystkim młodzież, w tym szkolna. Używająca plecaków na co dzień i mająca już dość tornistrów produkowanych przez przemysł krajowy: paskudnych, kwadratowych, sztywnych, wykonanych z bliżej nieokreślonego plastiku i kojarzących się z podstawówką. Z kolei „kostka”, oprócz wojskowego sznytu, oferowała odpowiednio poważne wrażenie. Choć szczególnie dużą popularnością cieszyła się wśród punków i metali, którzy ozdabiali plecaki naszywkami z logotypami ulubionych zespołów, była wykorzystywana powszechnie. Praktycznie w każdej klasie była codziennym widokiem. „Kostka” stała się nośnikiem pewnych treści oraz sposobem budowania swojej tożsamości – na przykład poprzez wspomniane wcześniej naszywki zespołów, które jeszcze kilka lat wcześniej były niedostępne lub „na cenzurowanym”, czy napisy wykonane kolorowymi długopisami. W ten sposób, poprzez plecak niedbale zarzucony na ramię, właściciele wyrażali siebie w formie jeszcze do niedawna nieakceptowanej przez władze.
Czas płynął. Szkoła się skończyła, podobnie studia. Pierwsze pokolenie wolnej Polski dorosło, zaczęło pracę i założyło rodziny. Ale została pamięć szalonych lat młodości. Koncertów ukochanych zespołów, które wreszcie zawitały nad Wisłę. Pierwszych kontaktów z płcią przeciwną. Ciepłych nocy spędzanych z przyjaciółmi na spożywaniu tanich wyrobów alkoholowych w plenerze. Letnich wyjazdów ze skromnym dobytkiem spakowanym właśnie do „kostki”, bo do czegóż innego. I te wspomnienia stopiły się nierozerwalnie z plecakiem. Plecakiem, który przez to zyskał status kultowego.
Obecność „kostki” we wpisach na serwisach internetowych wskazuje, że plecak nadal żyje / Zdjęcie: demotywatory.pl
I chociaż „kostka” jest obecnie na ulicy już bardzo rzadkim widokiem, stała się legendą. Legendą, dodajmy, ciągle żywą. Na popularnych serwisach aukcyjnych ciągle można „kostkę” kupić. Chociaż już nie za grosze. Egzemplarze z zapasów Ludowego Wojska Polskiego, w zależności od stanu, osiągają ceny od 100 do 300 złotych. Z kolei znacznie przystępniejsze są współcześnie produkowane warianty – te można znaleźć w cenie od 60 złotych. Szyte zazwyczaj już z nylonu, a nie brezentu, zachowują krój (czyli prostotę, mającą wpływ na niskie koszty produkcji) i cechy pierwowzoru. „Kostka” nadal żyje.
Rafał Kosik, znany i uznany pisarz, swoją „kostkę” tak polubił, że zmodyfikował ją i uwspółcześnił. Uczynił to doszywając komin ze ściągaczem oraz wszywając w środku organizery na drobne przedmioty / Zdjęcie: Rafał Kosik, http://rafalkosik.com/pimp-my-kostka
Archetyp małego plecaka
Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ „kostka” nadal spełnia wszystkie warunki minimalne, jakich użytkownicy oczekują od małego plecaka. Plecaka bez fajerwerków i dużej ilości funkcji, tylko podstawowego narzędzia do przenoszenia przedmiotów z punktu A do punktu B. W miarę pojemnego. Z systemem nośnym, który może nie jest zbyt wygodny i nie jest wyposażony w stelaż, ale działa. Do tego cechującego się wytrzymałością, aby nie był to tylko przejściowy zakup. Wpisuje się w potrzebę prostoty i niskiej ceny. Archetyp plecaka, który służy po prostu do tego, by go wziąć do ręki, wrzucić rzeczy, zarzucić na plecy i wyjść z domu, nie zawracając sobie głowy i nie komplikując tego procesu. Tylko tyle i aż tyle.
Następca?
Ale czasy się zmieniają, zapasy z demobilu się wyczerpały. W użyciu pojawiły się nowe materiały i wzory, a w portfelach konsumentów więcej pieniędzy. Jednak, jak widać, zapotrzebowanie na plecak wpisujący się w ideę „kostki” nadal istnieje. Odsuwając na bok wspomniane wcześniej produkowane do dzisiaj kopie, zastanówmy się, czy istnieje na rynku współcześnie zaprojektowany plecak, który spełnia te warunki i mógłby za jakiś czas pretendować do podobnie kultowego statusu?
Z plecaków taktycznych krajowej produkcji na myśl przychodzą dwa modele: Janysport Grot PP25 i Wisport Sparrow 30. Obydwa mają podobną pojemność: Grot 25 litrów, Sparrow występuje w wersjach 20- i 30-litrowej (pojemność oryginalnej „kostki” to ok. 24 litrów). Są wykonane z cordury oraz obszyte taśmami montażowymi systemu MOLLE, czyli standardowego systemu montażu oporządzenia wojsk NATO. Mają punkt mocowania dla systemu hydratacyjnego i wyjście na rurkę od niego. Systemy nośne, chociaż o niebo wygodniejsze niż w „kostce”, można zakwalifikować jako proste i niewyszukane. Pasy biodrowe w obydwu to po prostu taśma spinana plastikową klamrą. W obu projektach konstruktorzy projektując wnętrze nie próbowali zrewolucjonizować podejścia i skupili się po prostu na funkcjonalności. Sparrow ma więcej wewnętrznych kieszeni oraz wyposażono go w dwie komory. Jest też zauważalnie droższy od Grota.
Wisport Sparrow II 30 w kamuflażu wz. 93
Wisport Sparrow II 30 w kamuflażu MAPA B
Obydwa są chętnie kupowane przez kadetów szkół wojskowych oraz uczniów klas wojskowych. Nie trafiły natomiast jako plecaki podstawowe do armii – tę rolę obecnie spełniają bardziej pojemne konstrukcje. W dokumentach dotyczących przetargu z maja 2021 r. rozpisanym przez 3. Regionalną Bazę Logistyczną w Krakowie czytamy, że duży plecak powinien mieć pojemność 80-100 litrów, natomiast mały pojemność 45-50 litrów. Trzeba uznać, że przynajmniej w najbliższych latach plecaki tej kategorii pojemności co „kostka” nie „dostaną etatu w armii”.
Personalizację plecaka, która w „kostce” odbywała się za pomocą flamastrów, długopisów i naszywek (przeszywanych przez całą grubość materiału, co miało wpływ na zmniejszenie wodoodporności), zastąpiły naszyte taśmy rzepowe. Rolę naszywek przejęły narzepki (tak powinno się je poprawnie określać, chociaż większość osób nadal posługuje się starą nomenklaturą). Mają tę zaletę, że można je wymienić bez prucia i ponownego wszywania – wystarczy je przyłożyć do wszytej do plecaka taśmy rzepowej. Współcześnie użytkownik swoje preferencje manifestuje też wybranym kamuflażem (polskim, amerykańskim, ewentualnie używa neutralnego zielonego lub czarnego koloru). Nie jest ograniczony do jednego koloru brezentu.
Ale czy mają szansę zostać kultowymi? Obydwa trafiły w gust i potrzeby (a także budżet) odbiorcy cywilnego. Są wykorzystywane zarówno w lekkiej turystyce i bushcrafcie, jak też jako codzienny (w tym szkolny) plecak. Sądzę jednak, że nie uzyskają statusu przedmiotu kultowego. Brakuje tego nieuchwytnego czynnika – „czegoś”. Doświadczenia pokoleniowego. Zaistnienia w świadomości na poziomie kulturowym, a nie tylko użytkowym.
„Kostka” nadal będzie pierwszym skojarzeniem dla pokolenia dorastającego pod koniec XX wieku, a obecna młodzież, być może, po prostu żadnego plecaka nie będzie darzyć taką estymą. Dla nich ważne będą inne przedmioty. Pierwsze telefony komórkowe? Konsole do gier? Dopiero za kilka lat okaże się, co przetrwa próbę czasu.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.