Wstęp
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. A punkt siedzenia zależy od tego, na czym da się usiąść, czyli od okoliczności. Te dwie myśli niech Wam towarzyszą przez cały ten materiał, dobrze? Każdy i każda z nas niejednokrotnie przekonał/a się, że nawet największa zaleta w pewnych okolicznościach może być wadą, a największa wada czasami okazuje się przydatną zaletą. Zależy od konkretnej sytuacji. Dzisiaj piszę o tym w kontekście trzech tanich przedmiotów. Zaznaczam: oczywiście że istnieją tani sprzęt, na którym można polegać. W tym materiale wyrazu „tani” używam jako synonimu dla „niskiej jakości”. A w kwestii cenowej odnoszę się wyłącznie do przeciętnych cen sprzętu danego rodzaju.
Dramatis personae*
Nie każdy sprzęt, jaki posiadamy (my, redakcja Elventure), jest świetny, wspaniały, fantastyczny. Sami niejednokrotnie nacinamy się na jakiegoś gniota, z którym potem nie wiadomo, co zrobić. I nie, nie zawsze wystarczy zwracać uwagę na markę, bo bywa, że renomowane firmy wypuszczą coś nieprzemyślanego. No dobra, zawsze można opisać, żeby ostrzec Czytelników i Czytelniczki przed kupnem. Ale czy na pewno tylko tyle? I czy na pewno to jest rzeczywiście nieprzemyślane? A może tak miało być? Dziś biorę pod lupę trzy przedmioty z gatunku bardzo podstawowych przyborów biwakowych/survivalowych: nóż Ganzo G720, saperkę Mil-Tec Mini II oraz toporek Ganzo Firebird Axe FSA02-YE. Niektórzy z Czytelników i Czytelniczek zapewne już prychnęli śmiechem, widząc same nazwy marek. Nie są szczególnie znane z wysokiej jakości. I właśnie dlatego wziąłem ten tani sprzęt do testów, co spowodowało, że spojrzałem na niego z innej perspektywy.
* Jeżeli przypadkiem ktoś nie rozumie, to po łacinie „osoby dramatu”, czyli postacie występujące w danej sztuce teatralnej. A jak wiadomo, quidquid Latine dictum sit, altum videtur, czyli „cokolwiek powiesz po łacinie, brzmi mądrze”.
Nóż Ganzo G720/F720
Spory kawał noża, to mogę powiedzieć od razu. Moja Ładniejsza Połówka zniechęciła się do niego od pierwszego użycia. Stwierdziła, że kompletnie nie leży jej w ręku, że jest toporny, nieprecyzyjny i w ogóle niefajny. No cóż, czegóż można się spodziewać po delikatnej niewieście, która jest fanką Mini Griptiliana (jeśli nie wiecie, co to za nóż, jego recenzja jest tutaj)?
Na mnie – na wstępie – zrobił dobre wrażenie czegoś, co bardzo trudno uszkodzić. Klinga ze sztychem kroplowym (profil drop-point) ma aż 4 mm grubości i 9 cm długości, czyli jak na folder dużo. Rękojeść z tworzywa G10 jest głęboko profilowana w niby-kulę i jednostronny jelec. Ma też bruzdowanie w poprzek, które wyraźnie wzmacnia uchwyt, oraz otwór na linkę. No i klips oczywiście, który można przełożyć z jednej strony na drugą.
Dwustronny kołek do otwierania i dwustronny AXIS-lock sprawiają, że nóż może tak samo dobrze służyć prawo- i leworęcznym. Natychmiast zwraca uwagę jego masa: 205 gramów według producenta, moja waga pokazała 207. Na tle setek innych folderów to dużo. Naprawdę czuje się drania w kieszeni. Mężczyzna przyzwyczajony do pracy fizycznej o dłoni znacząco większej niż moja, taki chłop jak dąb, stwierdził, że świetnie mu leży w ręku i w ogóle jest przyjemny. Ja natomiast zauważyłem, że pomimo grubej głowni naprawdę całkiem dobrze tnie…
Więc co z nim jest nie tak?
Poza rozmiarami oczywiście, bo to kwestia zupełnie względna. Proszę bardzo, już odpowiadam. Tworzywo, z którego wykonano rękojeść, sprawia wrażenie tandetnego. Część użytkowników twierdzi, że ostrze szybko dostaje luzów i trzeba je dokręcać. W moim egzemplarzu to nie wystąpiło. Największą wadą noża jest stal, z której go wykonano. Nierdzewna 440C. W opisach sklepowych znajdziecie informację, że długo trzyma ostrość. To bzdura. Dopóki używamy tego noża do nacinania kiełbaski, jest wszystko w porządku. Ale po zastruganiu kilku kołków klinga wyraźnie traci na agresji cięcia. Po prostu tępi się w niesamowitym… tempie. Mój stary Opinel z węglowej stali lepiej trzyma ostrość niż ten Ganzo.
W dodatku równie plastelinowe (ze zbyt miękkiej stali) są śrubki, którymi cały nóż jest skręcany, więc jeśli chce się przekładać klips albo porządnie go wyczyścić w środku, trzeba być bardzo ostrożnym. No i przy 4 milimetrach grubości oraz prawie 4 centymetrach szerokości głowni nie ma co mówić o jakiejkolwiek precyzji. To taka trochę zaostrzona łopata kieszonkowa…
Czy mam na to od razu jakąś odpowiedź? Jeszcze nie. Najpierw wolę omówić wszystkie trzy przedmioty.
Saperka Mil-Tec Mini II
Dostałem ją oczywiście w pokrowcu. Jest składana, to znaczy połowę trzonka można odkręcić i schować w odpowiedniej kieszonce, a pokrowiec przyczepić do paska. Łyżkę łopatki blokuje się śrubą i jest to możliwe w trzech pozycjach: złożona wzdłuż trzonka, pod kątem 90 stopni do trzonka lub jako zwykła łopatka do prostego kopania. Doceniam to. Oprócz łyżki dostajemy w tym narzędziu kilofek do rozbijania grud ziemi albo wbijania się pomiędzy korzenie. Dwa w jednym. Ten kilofek też można blokować w takich samych pozycjach. Dodatkowo łopatka ma z jednej strony zęby piły. To tworzy już trzy w jednym. I dobrze że nie więcej, bo co za dużo, to niezdrowo. Brzmi jak zachęcający opis saperki, prawda?
Więc co z nią jest nie tak?
A proszę bardzo, już odpowiadam. Pierwsza wada jest już w nazwie: „Mini”. Całe narzędzie ma 40 cm długości. Mój nóż jest niewiele mniejszy. Żadna, powtarzam: żadna krawędź łyżki nie jest ani trochę zaostrzona. Owszem, ma 2 mm grubości, więc jako tako wchodzi w miękką ziemię, ale tylko miękką. Piła jest równie tępa jak sztych. Cała saperka waży (według mojej wagi) 495 gramów, więc nie daje żadnego impetu. I nie wiem, z jakiej stali jest zrobiona, ale rąbać jakiekolwiek drewno to bym się bał, żeby jej w iment nie pogiąć. A wspominałem, że śruby mocujące łyżkę i kilof mają luzy? A o tym, że śruba blokująca końcówki robocze też się luzuje? No właśnie…
Wiecie co? Po tych wszystkich dość pozytywnych recenzjach, które dotąd pisałem (no bo co poradzę, że przysyłają nam fajne rzeczy?), przyjemnie mi się tak czepiać i punktować wady. Zróbmy to jeszcze raz.
Toporek Ganzo Firebird Axe FSA02-YE
No i to się nazywa wielofunkcyjne narzędzie. Toporek z młotkiem, krzesiwo i piła w jednym. Czegóż trzeba więcej do szczęścia i radzenia sobie w terenie? Całość jeszcze w sztywnym, polimerowym pokrowcu, który można przypiąć do paska. A pokrowiec jest żółty, bardzo dobrze widoczny w trawie. Całe narzędzie waży 830 gramów, czyli całkiem rozsądnie jak na coś, co ma rąbać. Ostrze siekiery wykonano przez nałożenie oprawki ze stali nierdzewnej na rdzeń z innego materiału. Jakiego, tego producent już nie podaje. Jakiś metal, nie sądzę, żeby szczególnie odporny. Na oko bardziej przypomina żeliwo niż stal narzędziową. Podkreślam: na oko.
Toporek ma młotek, co uważam za bardzo dużą zaletę. Rękojeść wykonano z tworzywa przypominającego fakturą G10 i na końcu obłożono gumą, która poprawia chwyt. Trzonek jest pusty w środku, a w jego wnętrzu znajdujemy piłę zablokowaną śrubą. Jej ostrze ma 20 cm długości. Można ją wydobyć i tą samą śrubą zamocować w pozycji roboczej. W zestawie jest też krzesiwo przenoszone w specjalnej kieszonce na pokrowcu. Żeleźce toporka ma 135 mm długości i wygięte jest w półksiężycowy kształt, co sprawia, że można nim nie tylko rąbać, ale też ciąć lub strugać. Ciekawe narzędzie, prawda?
Więc co z nim jest nie tak?
Ach, od czego by tu zacząć? Może od przyznania się do winy: krzesiwo zgubiłem na pierwszym wypadzie, na jaki zabrałem to narzędzie. Po prostu wypadło z kieszonki, nawet nie wiem, gdzie i kiedy. Koniec, nie ma. Ostra okładzina tworząca krawędź tnącą toporka została wykonana ze stali nierdzewnej 3Cr13. Jest to gumolit porównywalny z rodziną stali 400 (czyli 420, 440 itp.). W ogóle nie ma co mówić o trzymaniu ostrości. O ile w przypadku siekierki nie jest to szczególny problem, o tyle jeśli ma ona służyć również do cięcia, to kłopot staje się większy. W dodatku półksiężycowy kształt ostrza powoduje, że toporek nie rąbie tak, jak mógłby – a wręcz powinien – przy swojej masie. Dwa z trzech niedawno opisanych przeze mnie toporków (materiał tutaj), mimo że są lżejsze, rąbią i łupią o wiele lepiej. Podstawowa znajomość fizyki mówi, że węższe ostrze będzie lepiej skupiało taką samą energię.
Dostajemy zatem narzędzie niedostateczne ani do cięcia (bo zbyt łatwo się tępi) ani do rąbania (bo źle przenosi energię). No i trzeba dodać, że ten metalowy rdzeń narzędzia, na którym osadzone jest ostrze i młotek, sięga zaledwie 4 czy 5 cm w głąb trzonka. Potem jest przestrzeń na piłę. To z kolei sprawia, że narzędzie jest niewygodnie wyważone. Brakuje jakiejkolwiek ułatwiającej kontrolę przeciwwagi dla żeleźca. Toporek po prostu zdaje się sam lecieć do przodu, robić, co sam chce.
I wiecie co? To jeszcze nie koniec wylewania pomyj. Piła jest stanowczo zbyt giętka (nie mam pojęcia, z czego zrobiona). Jest też po prostu tępa i denerwująco klekocze wewnątrz pustego trzonka, niezależnie od tego, jak dokładnie dokręcimy śrubę mocującą. Chwycić jej wygodnie w dłoń praktycznie się nie da, gdyż ma zbyt krótką, szeroką i graniastą rękojeść. A kiedy zamocujemy ją śrubą w trzonku w pozycji roboczej, ciężar żeleźca przeszkadza w pracy. Chwytamy więc narzędzie przy ostrzu toporka i okazuje się, że tracimy wszelką kontrolę nad zbyt sprężystą piłą. W dodatku łatwo się wtedy pokaleczyć o obie brody półksiężycowego żeleźca, bo są zbyt długie, a na końcach wąskie i ostre. Po prostu stwarzają zagrożenie dla użytkownika i otoczenia.
Moja Ładniejsza Połówka, dość wyczulona na kwestie bezpieczeństwa, stwierdziła, że zaleciłaby więcej ostrożności przy tym narzędziu niż przy zwykłej siekierze. Ja też nie dałbym go do ręki komuś początkującemu. Ten toporek jest jak wczesne egzemplarze czołgu T-34: do bani. Może dość efektowny, ale zupełnie nieefektywny.
Ale z drugiej strony…
No dobra, fajnie się marudzi i krytykuje, miesza z błotem, ale obiecałem spojrzenie na tani sprzęt pod innym kątem, prawda? Pierwszą i najważniejszą zaletą tych narzędzi jest fakt, że SĄ. Nawiązuję tutaj do pytania o to, jaki jest najlepszy nóż survivalowy – oczywiście ten, który MASZ. Lepiej mieć coś niż nic, prawda? Powodów, dla których ktoś nie ma supertoporka, ekstranoża albo wypasionej saperki, może być mnóstwo. Może kogoś nie stać, a bardzo by chciał chodzić do lasu? Czy jego przygoda i rozwój mają zostać ograniczone, bo nie może sobie pozwolić na nóż za 500 złotych? A może ktoś wcale nie jest pewien czy rzeczywiście będzie tego wszystkiego używał? Wtedy być może jednak lepiej kupić na początek coś taniego i najpierw sprawdzić, czy to słuszny kierunek. Na czymś też trzeba się uczyć. Początkujący, nawet mający wielki zapał do nauki, o wiele łatwiej niszczą sprzęt niż doświadczeni. Znowu: lepiej zadowolić się czymś, czego nie będzie szkoda, nauczyć się używać i dbać o zabawki, potem dopiero inwestować w coś drogiego, co – miejmy nadzieję – posłuży długie lata.
W kwestii nauki jeszcze subiektywne spostrzeżenie: jeżeli nauczysz się radzić sobie kiepskim narzędziem, potem bardziej docenisz to dobre i mając je, szybko zostaniesz jeśli nie mistrzem, to przynajmniej wprawnym specjalistą/tką. Jeśli będziesz potrafił/a zadbać o tani sprzęt tak, żeby nadal służył, ten wysokiej jakości prawdopodobnie utrzymasz przez długie lata. I nauczysz się więcej improwizowania.
A teraz może bardziej szczegółowo odniosę się do poszczególnych dzisiaj opisanych bubli. Nóż Ganzo… Jak pisałem powyżej, tnie. Przecież tego oczekujemy od noża, prawda? Składany, niby EDC (every day carry), a jednak na tyle silny, żeby z powodzeniem używać go w terenie. Naprawdę niejeden drąg nim zastrugałem, niejeden przeciąłem czy rozszczepiłem. Blokada trzyma całkiem nieźle, nie boję się go używać. Owszem, tępi się bardzo szybko. Drugą stroną medalu jest tutaj nauka ostrzenia noża. Jeśli się postarać, można go wziąć na warsztat nawet i trzy razy dziennie. Na pewno nauka wyprowadzania krawędzi tnącej pójdzie szybciej niż przy jakimś narzędziu ze stali która po prostu się nie tępi. Bułkę przetnie, pasztet rozsmaruje (nawet całkiem skutecznie tą szeroką klingą), batonować ostrożnie, ale można… Nie poszedł w odstawkę w moim szpejowniku. Po prostu traktuję go jako tani sprzęt, którego mi nie szkoda, kiedy mam na przykład zdjąć izolację z długiego kabla albo zrobić coś innego, co mogłoby zaszkodzić ostrzu. Wiem, że naostrzę go szybko i dalej będzie służył. Ganzo wylądował w warsztacie i dobrze się tam sprawdza.
Saperka Mil-Tec Mini II… No dobra, dla mnie jest prawie bezwartościowa. Naprawdę nie chciałbym być do niej ograniczony przy kopaniu ziemianki… Ale wędkarzowi może się bardzo przydać przy szukaniu dżdżownic na przynętę. To też jest czynność, którą niektórzy z nas wykonują. Jeśli mam być szczery, dobrze się sprawdza przy prowadzeniu ogniska. Jest po prostu bardziej precyzyjna od większych, zwyczajnych saperek. Czasem potrzebujemy niewielkiego dołka np. przy budowaniu szałasu potów. Albo jak idziemy na stronę. Wszystkie czynności techniczne około tej głównej pójdą szybciej i sprawniej. Jest też bardzo poręczna przy zbieraniu drobnych korzonków i bulw do jedzenia. A zapalony działkowicz stwierdził, że byłaby z niej dobra motyczka do plewienia grządek. No i jeśli ktoś potrzebuje takiego narzędzia tylko czasem albo do samych niewielkich prac, właściwie dlaczego nie?
Toporek Ganzo Firebird Axe FSA02-YE. Hmmm… Nie, jednak nie, po prostu nie. Co prawda każda potwora znajdzie swego amatora, ale poza faktem że JEST, i kolorowym pokrowcem nie znajduję w tym narzędziu zalet. Kup sobie zwyczajną, lekką siekierkę (300-400 gramów) oraz piłkę typu lisi ogon w sklepie ogrodniczym, a do tego pudełko zapałek. Będzie lepiej, dwa razy taniej, trzy razy bezpieczniej. I więcej się nauczysz.
Zakończenie i napisy końcowe
Uważam, że miło jest czasem spojrzeć z innej strony na pewne kwestie, do których zwyczajnie przywykliśmy. To po prostu poszerza horyzonty. Mam nadzieję, że ten materiał w jakimś zakresie spełni tę funkcję przynajmniej dla części Czytelników i Czytelniczek. Mnie samemu ta refleksja bardzo się przydała. Kiedyś określiłbym powyżej opisany tani sprzęt jako kompletnie bezwartościowy. Dziś patrzę na te narzędzia inaczej. No i nareszcie napisałem jakąś niepozytywną recenzję. Bardzo dziękuję serwisowi kolba.pl za pomoc w rewidowaniu światopoglądu.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.