Otrzymujemy do rąk książkę z dobrze zapowiadającą się okładką: śpiącego (czy raczej martwego?) jegomościa pośród zieleni. Całość uzupełnia aż nadto sugestywny podtytuł: Morze, kobiety, imprezy. Żyć nie umierać. No właśnie… Książka jest dosyć gruba, ale zapewniam, że szybko się czyta! Powieść składa się aż z czterdziestu sześciu rozdziałów.
Akcja wydarzeń rozgrywa się w Świnoujściu, w pełnym sezonie letnim, gdzie pełno jest turystów, także zagranicznych. Głównego bohatera, młodego prokuratora Rafała Adamskiego z lokalnej prokuratury poznajemy nie w pracy, a w czasie wolnym. Zgodnie z podtytułem powieści oczekuje swojej dziewczyny na hucznej imprezie. Gdy zamiast niej zjawia się stary kumpel w towarzystwie dwóch ślicznotek, wydaje się że będzie fajnie i przyjemnie. Nic bardziej mylnego. Alkohol i narkotyki to połączenie zdradzieckie, w wyniku którego nasz bohater traci kontakt z rzeczywistością, a po przebudzeniu nie pamięta wydarzeń poprzedniego wieczora. Kumpel i białogłowy zniknęły bez śladu…
Następnego dnia Rafał musi jednak wrócić do pracy, a niejako na dzień dobry policja wyławia zwłoki młodej dziewczyny z wód w pobliżu terminalu gazowego. Czyżby…? Na szczęście nie. Niemniej od tego śledztwa prokuratorskiego zacznie się splot wydarzeń, które przez kolejne karty tej opowieści będą rozpędzać się coraz bardziej. Wszystko wskazuje, że topielica jest ofiarą organizacji przestępczej. Sprawa się komplikuje, gdy zaczynają pojawiać się nowe wątki. Któż jednak spodziewałby się kontrwywiadu Marynarki Wojennej, rosyjskich sabotażystów, bogatych przedsiębiorców, polskich ekologów i niemieckich dziennikarzy?
Mniej więcej do setnej strony książka rozwija się powoli. Zgłębiamy rozterki głównego bohatera – zawodowe i prywatne – oraz jego, trochę nad wyraz nadpobudliwy, stosunek do przedstawicielek płci pięknej. Ot książkowy bawidamek, co nomen omen stanie się źródłem kolejnych komplikacji. Niektórych z tych wątków autor nie domknął na łamach powieści. Po wstępnej zadumie fabuła nabiera zawrotnego tempa. Wizja wielkich pieniędzy i porzucenia mało ambitnej pracy prowincjonalnego prokuratora jest kusząca, jednak wszystko nagle wywraca się do góry nogami, a nasz bohater staje się celem. Dosłownie.
Jak wspomniałem na początku, książkę czyta się bardzo szybko. Muszę stwierdzić, że język autora przypadł mi do gustu: jest prosty, trafiający w sedno, czasem dowcipny. Do tego wykreowane postacie i poboczni bohaterowie nie są prostolinijni i kryształowi. Nawet główny bohater w różnych momentach traci zaufanie lub zatraca w romansach. Autor dobitnie i bez aluzji przedstawił świat wielkich pieniędzy i lokalnych układów, gdzie reprezentowane przez naszego prokuratora prawo jest tylko pustym sloganem. Spiski i intrygi napędzają wartką akcję na kolejnych stronach, odsłaniając kolejne brudy.
Choć nie jestem fanem kryminałów i początkowo podchodziłem do książki z rezerwą, to najnowsza powieść Vladimira Wolffa sprawiła mi sporo frajdy. Zgrabnie poprowadzona fabuła z wątkami będącymi kołami zamachowymi kolejnych zdarzeń, prowadzi Czytelnika krok po kroku do rozwikłania zagadek, choć kilkukrotnie nasz bohater nieomal traci przy tym zdrowie lub nawet życie. Niemniej książkę, pomimo że nie jest w moich klimatach, mogę polecić z czystym sumieniem.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.