Przedwstęp
Dostałem, poużywałem, opisuję po raz siódmy. Nie jest tajemnicą, że ludzie, którzy się włóczą po wertepach i jeszcze mają chęć pisać o tym, czasem dostają od kogoś jakiś szpej z prośbą o opisanie swoich wrażeń z jego użytkowania – To zwykła praktyka. My włóczymy się i piszemy, zatem bywa że coś dostajemy. W niniejszej serii zamierzamy publikować takie opisy. Ktoś powie: „sprzedali się za parę gadżetów”, a ja odpowiem: dzięki temu możemy opisać dla was więcej produktów i ułatwić dokonanie wyboru w gęstwinie różnych ofert.
Wstęp
Całkiem niedawno zaczęliśmy publikować materiały o gotowaniu w terenie. Planujemy zrobić całą serię poświęconą tym zagadnieniom. Dzisiaj opisuję dla Was dwie rzeczy, które mocno mnie zmotywowały, aby zająć się bliżej tym zagadnieniem. Zestaw garnków turystycznych M-Tac oraz palnik (kuchenka) Robens Fire Titanium. Obie te rzeczy już widzieliście TUTAJ ( Gotowanie w terenie, poziom 1: Biwakowy sybaryta oraz ) na zdjęciach w odpowiednio pierwszym i drugim materiale poświęconym przygotowywaniu żywności.
Dlaczego te rzeczy?
Pichcić coś w terenie lubiłem zawsze. Zaczęło się oczywiście od kiełbaski na patyku i ziemniaków w żarze, kiedy nawet jeszcze nie osiągnąłem wieku szkolnego. W dzieciństwie, miewałem okazję, wracając ze szkoły, iść przez sosnowy las, a to pozwalało zatrzymać się, łatwo rozpalić ognisko i podgrzać sobie zostawioną ze śniadania kanapkę. Jednak po latach doświadczeń doszedłem do wniosku, że przynajmniej czasem fajnie jest mieć wygodę zarówno podczas samego przygotowania leśnego posiłku, jak i jego zjadania. No i nie można zaprzeczyć temu, że kuchenkę gazową zapala się szybciej i sprawniej niż ognisko.
Kuchenka Robens Fire Titanium
Pudełko, oprócz kuchenki, zawiera również instrukcję obsługi w kilku językach, w tym po polsku
Wiele różnych kuchenek turystycznych już widziałem. Różne mają kształty, obudowy, podpórki pod naczynia, etc. Trochę nawet zazdrościłem kumplom tej wygody w robieniu sobie herbaty bez wychodzenia z hamaka. A teraz oni zazdroszczą mi tego maleństwa, bo palnik Robens Fire Titanium należy do najbardziej kompaktowych, jakie kiedykolwiek widziałem. Składa się do wielkości, przy której mogę ją ukryć w dłoni (5,2 x 3,7 cm) a waży raptem 45 gramów. Krótki, krępy korpusik z małym, składanym zaworkiem, dysza rozchodząca się u szczytu na sześć wylotów gazu, trzy karbowane ramiona podstawki pod naczynie i to właściwie wszystko. Nawet nie ma piezoelektrycznej zapalarki, co akurat uważam za plus, bo zauważyłem że akurat ten element lubi się psuć. Pochodząca z Danii firma Robens, mająca długie doświadczenie w produkcji sprzętu outdoorowego, zastosowała w tym palniczku tytan, mosiądz i aluminium. Dzięki temu, jest nie tylko lekki, ale też bardzo odporny jak na swoje maleńkie rozmiary. Można do niego podłączać kartusze propan-butanowe zgodne ze standardem EN 417. Malutkie rozmiary sprawiają, że trzeba się zaopatrzyć w taki pojemnik gazu, który będzie stabilnie stał na podłożu. Palnik po prostu nakręcamy na gwint, bo nie posiada własnych nóżek.
Mały silnik odrzutowy
Kuchenka złożona i rozłożona. Nawet bez skali porównawczej, widać jak jest kompaktowa i poręczna. Pokrowiec przychodzi w komplecie
Już przy pierwszym użyciu tej kuchenki, dostrzegłem natychmiast dwie ważne cechy. Po pierwsze, jest to sprzęt raczej jednoosobowy. Większego posiłku nawet nie próbowałem na niej zrobić. Natomiast zagotowanie litra wody albo zrobienie sobie jajecznicy, poszło szybko i sprawnie. No dobra, może być nawet trzy lub czteroosobowa, jeśli chodzi tylko o zalanie herbaty czy kawy. Ramiona podstawki pod naczynie są przystosowane długością do dna pojemnika o pojemności około litra lub mniej. Mają 8,5 cm „rozpiętości” w pełnym otwarciu. Mój większy czajnik (1,4 litra), kiedy woda zawrzała, po prostu z niej spadł. Ledwo zdążyłem zrobić zdjęcie.
Regulacja wielkości ognia kuchenki jest płynna. Wysokości płomienia na zdjęciach są tylko przykładowe
Dość zabawną cechą kuchenki jest dźwięk jaki wydaje. Niektórym może on przeszkadzać. Z powodu tego właśnie dźwięku nazywam ją małym silnikiem odrzutowym. Sześć dysz wypuszczających gaz spręża go na tyle silnie, że kuchenka jest po prostu głośna – znacznie głośniejsza niż inne znane mi palniki, jednak z całą pewnością można tę wadę potraktować jako koszt odporności płomienia na wiatr. Najwyraźniej potomkowie wikingów postanowili zrobić kuchenkę, na której można by zaparzyć mocną kawę na pokładzie drakkara podczas sztormu i chyba im się udało. Dysza bardzo mocno kierunkuje płomień, co z pewnością przyspiesza jeszcze proces gotowania. Moc kuchenki deklarowana przez producenta, to 2400 W.
Jak widać, ramiona podstawki na naczynie są trochę za małe, aby pewnie utrzymać czajniczek o pojemności 1,4 litra
Kuchenka jest tak mocna, że po około pięciu minutach woda zawrzała. To dokładnie to zdjęcie, które zdążyłem zrobić, zanim czajniczek zeskoczył z kuchenki
Pozostaje zalać napoje i zaprosić kolegę czy koleżankę na 5’o Clock w plenerze
A na kuchenkę…
Od razu wyjaśnię, że nazwę „kozackie garnki” ukułem dlatego, że producent – M-Tac – jest firmą ukraińską. W tym przypadku, właściwie mówimy nie o przedmiocie, tylko ich zestawie. Zawiera on: garnek, rondel i patelnię z dwoma przykrywkami, czajniczek, dwa płaskie talerze, cztery głębokie miseczki, czerpak, łyżkę oraz ostrą gąbkę do mycia naczyń. Pełny serwis można powiedzieć. Wszystko razem się składa i mieści upakowane w największym garnku, a w zestawie jest jeszcze praktyczny, siateczkowy pokrowiec, w którym całość można przytroczyć na zewnątrz plecaka. Garnuszki wykonano z anodyzowanego aluminium, a talerze z jakiegoś plastiku. Wszystko razem waży ok. 1300 gramów. Może wydaje się to dużo, ale w praktyce pakowania na biwak, przynajmniej mi, nie sprawia wielkiej różnicy, a daje szereg możliwości z których aż miło jest skorzystać.
Bistro!
Tak się prezentują plastikowe elementy zestawu
Popularna nazwa barów szybkiej obsługi, „bistro”, pochodzi od polsko – ukraińsko – rosyjskiego słowa „bystra” (zapis fonetyczny), czyli… „szybko”. Tak właśnie gotują te garnki. Szybko i sprawnie. Tak samo później stygnął, wobec czego nawet jeśli nie myjemy ich w najbliższym strumyku, nie ma problemu ze schowaniem po upichceniu czegoś. Główny garnek jest na tyle pojemny (2 litry z okładem), że bez trudu zrobiłem w nim posiłek na 4 osoby oraz solidną przekąskę na 7 osób. Pojemność patelni zwykłem liczyć na jajka z których na danej powierzchni można zrobić dobrą jajecznicę. W tym przypadku, mamy do czynienia z patelnią pięciojajeczną. Oczywiście – jak zawsze – kiedy gotujemy na ognisku warto mieć rękawiczki, ale garnuszki od M-Taca mają osłonki metalowych rączek, które rozgrzewają się o wiele, wiele wolniej. Przy użyciu kuchenki gazowej rękawiczki nie były potrzebne w ogóle. Czajniczek ma pojemność pół litra (dwa standardowe kubki) i również ma słabiej nagrzewającą się rączkę.
Od lewej: czerpak, talerze, miseczki, gąbka do mycia, łyżka
Podczas używania przekonałem się, że w patelni można mieszać łyżką od tytanowego niezbędnika i nie podrapać całego dna. Wady? Owszem, są. Po pierwsze, garnuszki nie dają się zawiesić na ogniem. Trzeba zrobić jakąś konstrukcję żeby je postawić, ale jest to wada minimalna. Większą jest to, że producent nie pomyślał o jakiejkolwiek blokadzie rączek – po prostu klekoczą sobie swobodnie i najlepiej jest je czymś spiąć do gotowania. Ja sobie z tym poradziłem najpierw za pomocą kawałka paracordu, a potem drutu miedzianego, który po prostu noszę wewnątrz garnuszka. Zalecam też upchnięcie kilku ręczników papierowych, bo po pierwsze mogą się przydać do wytarcia rąk, a po drugie wytłumiają trzaski które powstają kiedy garnuszki obijają się o siebie podczas marszu.
W siateczkowym pokrowcu, garnuszki można wygodnie przechowywać w obozie. Nie walają się, są zawsze pod ręką
Foto opowieść o leniwym kucharzu
Oczywiście, skoro piszę o konkretnym zestawie garnków, to jest on głównym bohaterem tej opowieści, ale dlaczego leniwy kucharz? Bo nie chciało mu się robić niczego, poza otwarciem „gotowców” i zmieszaniem ich ze sobą, z tym tylko że na gorąco. Ognisko z kolei rozpalone było na działce, więc zamiast bawić się w przygotowanie zabezpieczonego terenu i stojaka po prostu użyliśmy żeliwnej misy i rusztu z grilla. W końcu chodzi o to, żeby sobie poradzić skutecznie przy jak najmniejszym wysiłku, prawda?
Elementy składowe szybkiego posiłku. Jak widać, same gotowce, w tamto leniwe popołudnie na działce, nikomu nie chciało się bawić w większe gotowanie
Tak przygotowaliśmy palenisko. Po prostu ruszt od grilla ułożony na żeliwnej misie na ogień. Zadziałało bardzo dobrze
Etap pierwszy – pokroić mięso. Nóż – CRKT M21-04G. Deska do krojenia z zestawu naczyń Wildo
Rozgrzanie tłuszczu i smażenie mięsa
Podsmażone mięso zrzucamy z patelni do największego z garnków, gdzie będzie cierpliwie oczekiwać na połączenie z innymi składnikami
Etap drugi, to podgrzanie i połączenie z mięsem pikantnej fasoli
Potem podgrzaliśmy jeszcze jedną puszkę fasoli, tym razem w sobie pomidorowym i też połączyliśmy z wcześniejszymi składnikami
Fasolowe gotowce warto rozcieńczyć wodą, rozmnażając jedzenie w ten sposób. Żeby było szybciej, w ruch poszedł czajniczek
Po dolaniu wody wystarczyło już tylko zamieszać i przykryć, żeby cała potrawa szybciej się zagotowała
Po paru minutach pozostało już tylko nałożyć do takiego czy innego naczynia i zjeść ze smakiem. Nam smakowało
Napisy końcowe
Bardzo dziękuję serwisowi kolba.pl za zaopatrzenie mojej kuchni terenowej i przypomnienie mi, jak fajnie się gotuje w plenerze.
W rolach głównych wystąpili:
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.