Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, kiedy słyszę słowo rogue, to Eskadra Łotrów z Gwiezdnych Wojen – ale to chyba zły trop. Bluza z trylogią George’a Lucasa nie ma nic wspólnego. Za to jak już założymy i obejrzymy się w lustrze, krój faktycznie przypomina stroje widziane na amerykańskich filmach. Tylko nie SF, a tych opowiadających o detektywach i ich szemranych przeciwnikach.
Helikona przedstawiać nie trzeba
To producent i marka już dobrze zakorzeniona na rynku i znana praktycznie wszystkim. Ale zdecydowanie warto wspomnieć o fakcie, że przedsiębiorstwo w ostatnim czasie znacząco rozszerza swoją ofertę. Najświeższe pozycje widoczne na stronie Helikon-Tex to nie tylko stroje i wyposażenie taktyczne oraz strzeleckie, ale pojawia się coraz więcej ubrań codziennych i outdoorowych. Nowe serie (Urban, Outback czy Bushcraft) są nadal projektowane z pazurem i nawiązują do dotychczasowej stylistyki, ale funkcjonalnie są przeznaczone dla odbiorcy cywilnego. Spędzającego czas w mieście bądź w kontakcie z naturą, a nie na strzelnicy.
Pierwsze wrażenie
Rogue Hoodie to podręcznikowy przykład nowego typu produktu. Ubranie, które nie epatuje nadmiernie swoim wojskowym charakterem. Jedyny rzucający się w oczy militarny element to wstawki z materiału w kamuflażu – skądinąd klasycznego – Tiger Stripe. Taki egzemplarz trafił do naszej redakcji – oprócz niego w ofercie znajduje się również bardziej nowoczesny ze wstawkami w kolorze Multicam Black.
Biorąc bluzę do ręki i przyglądając się użytym materiałom (do detali konstrukcji przejdę później) widać jednak rodowód i doświadczenie projektantów. To klasyczny Helikon. Wykorzystano porządne materiały o gęstym splocie – zarówno podstawowy, jak i wykorzystana siatka to 100% poliester, wstawki to NYCO – 50% nylonu i 50% bawełny. Całość łączą dobre wytrzymałościowo nici, jakość szycia także nie budzi żadnych zastrzeżeń.
Wersja w kolorystyce Multicam Black / Zdjęcie: Helikon-Tex
Od razu, przed założeniem, zrobiłem pierwszy test: wodoodporność. O ile materiał wstawek radzi sobie świetnie ze słupem wody, o tyle po włożeniu pod kran pozostały materiał (na plecach i rękawach) po chwili zaczyna wodę przepuszczać. Nie od razu, więc jest nieźle. A zaznaczmy, że producent w ogóle nie reklamuje bluzy jako wodoodpornej. Ponadto materiał bardzo szybko schnie – to zasługa tkaniny z tworzyw sztucznych.
Woda po wstawkach po prostu się rozlewa
Funkcjonalności
Przejdźmy do bliższego zapoznania się z naszym huncwotem. Przede wszystkim zauważmy, że bluza jest lekko ocieplana. Nie na tyle, by uznać ją za kurtkę zimową czy choćby gruby polar „trzysetkę”, ale zdecydowanie nie jest to produkt letni.
Hoodie w nazwie do czegoś zobowiązuje – bluza rzeczywiście jest wyposażona w kaptur. Ten został ciekawie zaprojektowany. Wstawka kolorystyczna z NYCO stanowi osobny element, który usztywnia konstrukcję. Dzięki temu kaptur odstaje z boków głowy i nie przylega do uszu – możemy usłyszeć, co się dzieje dookoła np. nadjeżdżający samochód. Ten efekt znika po ściągnięciu kaptura za pomocą szerokiej taśmy wszytej w otok i wystającej na poziomie szyi po obydwu stronach. Kaptur ogranicza wtedy dopływ powietrza i chroni głowę przed chłodem.
Parę słów o kieszeniach. Szerokie, niezamykane, z przodu pozwalają na schronienie dłoni, chociaż należy zaznaczyć, że Rogue Hoodie nie jest klasyczną kangurką. Nie wkłada jej się przez głowę, a z przodu jest zamek błyskawiczny umożliwiający pełne rozpięcie, dlatego też mamy dwie rozdzielone kieszenie przednie, a nie jedną łączoną.
Kangurkowe kieszenie pozwalają na ochronę dłoni przed zmarznięciem
Pullery na zamkach są wygodne, łatwo je złapać nawet w rękawiczkach
Kolejne dwie symetryczne kieszenie zlokalizowano na piersi. Są zamykane na zamki błyskawiczne i dostępne od strony zamka głównego. Powiedziałbym, że to ukłon w kierunku miejskiego przeznaczenia bluzy. Nie ujmuje to wygodzie użytkowania, a jednocześnie łatwiej się zorientować, czy ktoś nie zapuszcza tam lepkiej rączki. Same kieszenie są duże i bez problemu pomieszczą duży portfel, paszport czy etui podróżne.
Wewnętrzne kieszenie siatkowe – również szerokie i bardzo pojemne – dostępne są tylko po rozpięciu bluzy. W żaden sposób nie są zamykane, chociaż u góry wszyto elastyczną taśmę powodującą, że przedmioty z nich nie wypadają. Ja osobiście nie znalazłem dla nich zastosowania – sądzę, że projektant chciał stworzyć schowek na podręczne przedmioty, których ja w bluzie po prostu nie noszę.
Kolejna para kieszeni znajduje się na rękawach. To zapożyczenie z typowych bluz bojowych, podobnie jak naszyte na nie panele rzepowe przeznaczone na naszywki i personalizację.
Kieszenie naramienne to nie tylko dekoracyjny dodatek – są też obszerne
Ale to nie koniec! Opis na stronie producenta mówi o 10, a nie 8 kieszeniach. Gdyby nie ta informacja nie zauważyłbym ich. Po bliższym przyjrzeniu się znajdziemy rzeczywiście ostatnią ukrytą parę kieszeni. To siatkowe kieszenie wewnętrzne, wszyte w kangurkę i dostępne z zewnątrz. Ale jest to dostęp dość przewrotny, ponieważ zamek schowany jest między fałdami materiału i w zasadzie niewidoczny z zewnątrz. Natomiast same kieszenie wielkości dłoni są zaskakująco pożyteczne i praktyczne. Co ważne nie trzeba otwierać głównego zamka i wystawiać się na podmuchy wiatru, żeby sięgnąć po zawartość.
Niskoprofilowy zamek i pullery ułatwiają przeoczenie kieszeni, ale jednocześnie utrudniają ewentualnemu złodziejowi dostanie się do środka
Na dole bluzy oraz na nadgarstkach wszyto ściągacze. Szerokie, ale niezbyt mocne. Na tyle ściśliwe, aby ubranie przylegało do ciała i utrudniało przepływ powietrza (czyli znowu, konstrukcja na chłodne dni). Z drugiej strony nie krępują ruchów, nie utrudniają sięgnięcia do kieszeni spodni oraz nie wciskają zegarka w ciało.
Ściągacze na nadgarstkach zapewniają ochronę przed zimnym powietrzem, ale też komfort ruchów
W terenie
Opisawszy konstrukcję, przejdźmy do zasadniczych testów. Bluza leżała u mnie dość długo – dotarła w czerwcu, ale tak naprawdę warunki, w których się sprawdziła, pojawiły się dopiero wraz z pierwszymi powiewami jesieni. I to nie tej złotej polskiej, a tej nielubianej słotnej i zimnej, która w tym roku przyszła wyjątkowo wcześnie – bo pierwsze załamanie pogody przecież miało miejsce już w końcówce sierpnia. Dzięki temu była okazja zabrać ją dość wcześnie na wędrówki po górach i lasach.
Jak się sprawdziła? Całkiem nieźle. Do ochrony przed chłodem nie mam żadnych zastrzeżeń. Materiał jest odporny na rozdarcia (szczególnie wstawki z NYCO), więc przedzieranie się przez krzaki nie spowoduje jej szybkiego unicestwienia. Ale są lepsze konstrukcje, także w ofercie Helikona. Lepsze, bo zaprojektowane z myślą o takich właśnie zastosowaniach. Chociażby produkty z materiału DuraCanvas, który wytrzymuje iskry z ogniska. A Rogue Hoodie mogłaby z tego wyjść pokiereszowana, z przytopieniami od iskier. Chociaż podkreślę – odporności na iskry akurat na niej nie sprawdzałem.
Odnośnie komfortu noszenia, bluza ma ewidentnie slim cut. Rękawy są dość wąskie, podobnie jest w klatce – to bluza przeznaczona jako samodzielny ubiór narzucony na koszulkę bądź koszulę, ewentualnie warstwa spodnia pod kurtkę. Ale zdecydowanie nie powinna trafić na wierzch przy ubieraniu się na cebulkę. Jednocześnie z natury jej konstrukcji i doboru materiałów wychodzi nam ubranie wierzchnie.
Podsumowując outdoorowo: nada się. Sprawdzi się w lżejszych warunkach pogodowych i na krótkich wypadach, ale w zimie już niezbyt współgra z pozostałymi warstwami cebulki. Nie jest to produkt typowo turystyczny.
Zatem, testujmy dalej.
Bluza na jesienny las – kiedy świeci słońce, ale powietrze już jest chłodne
Przede wszystkim w mieście i na co dzień
Rogue Hoodie jest bluzą miejską. Na wyjście po bułki w zimny, wilgotny, zasnuty mgłą poranek. Taki, gdy po wyjściu na zewnątrz głowa odruchowo chowa się między ramiona, mimo że (jeszcze) nie pada. Na jesienne dni, kiedy wychodząc z domu jest ciepło, ale wracając wieczorem ziąb potrafi już przeniknąć lżejsze ubranie – a szkoda brać ze sobą kurtki, z którą przez większość dnia nie ma co zrobić. Może przydać się jako warstwa pod rzeczoną kurtką na jeszcze zimniejszy okres, kiedy zdejmujemy ją w pomieszczeniach, a potrzebujemy mieć ciągle na sobie coś cieplejszego. Po prostu: codzienny, uniwersalny ubiór na chłodne dni. Sądzę, że taka właśnie idea przyświecała projektantowi.
Czyli w zasadzie dla kogo?
Jest to uniwersalna, codzienna, miejska bluza. Gdyby była w gładkich kolorach, całkiem nie zwracałaby uwagi na właściciela na ulicy. Ponadto można ją spokojnie zabrać w teren, na obóz czy kilkudniowy wypad, jeśli spodziewamy się niższych temperatur. To ciuch kupowany po to, by niewiele myśląc zdjąć go z wieszaka koło drzwi wejściowych, kiedy wychodzimy widząc zasnute chmurami niebo i czujemy chłodny wiatr. Niezobowiązujący, ale który po prostu jest pod ręką, gdy jest potrzebny. Można ją także kupić komuś jako (praktyczny!) prezent, który z pewnością nie wywoła grymasu niezadowolenia, a nawet wręcz przeciwnie. Pamiętajcie tylko (niezależnie czy kupując dla siebie, czy dla kogoś) sprawdzić rozmiar. Wspomniany wcześniej slim fit oznacza, że lepszy może w tym przypadku być rozmiar większy niż zazwyczaj. A kupić, moim zdaniem, warto.
Dziękujemy Helikon-Tex za przekazanie egzemplarza do testów.
Dziękujemy firmie Helikon za przekazanie bluzy do testów.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.